"Uderzam na miasto napić się za triumf" - ogłasza na wstępie głównodowodzący projektu "Czarne Złoto". Wypić zawsze można, ale z tym triumfem, to nie przesadzajmy.
Za ksywką Lukatricks kryje się Jajonasz, jedna z szarych eminencji polskiego hip-hopu. Gdyby wypisać dziesięć klasyków gatunku, okazałoby się, że przyczynił się do powstania co najmniej trzech - "Psychodeli" Kalibra 44, "Języka Polskiego" Wzgórza Ya-Pa-3 i pochodzącego ze składanki Volta "Nie jestem ku*wa biznesmenem". O jego freestyle'owych umiejętnościach krążą legendy, na miano świetnego producenta zapracował na solowej płycie HST, przenosząc brzmienie amerykańskiej wytwórni Cash Money na rodzimy grunt. Po Czarnym Złocie, pełnowymiarowym debiucie tego zasłużonego twórcy, spodziewałem się czegoś, co rzuci mnie na kolana. Dostałem materiał zaledwie dobry. I jestem rozczarowany.
Z krążka niewiele da się zapamiętać. Na pewno Reno i O.S.T.R.-a , dwóch facetów, których dzieli staż i osiągnięcia, ale łączy zdolność pisania kąśliwych, arcybłyskotliwych linijek. Bezapelacyjnie Jokę, przypominającego po przerwie, że mało kto na scenie ma równie dominujący styl. W głowę wrył się również gospodarz. "Znasz mój styl, flow nie zginął / Na placu zna go każdy ziomek, bajtel i bambino / Wyjdźmy poza Śląsk, wiem, że jest postęp / Słucham, młodzi wiszą na majkach jak sople" - rymuje bezbłędnie w "Jestem w grze". Dobrze, że wziął na siebie całą produkcję, gorzej że rapu dostarcza tyle, co kot napłakał. Mamy za to niepotrzebnie namnożonych gości. Główną rolę grają "śląskie ancymony, wcześniej pierońskie hanysy, z Katowic pierony", czyli HST, Fokus i Gano.
W teorii ta konfiguracja jest skazana na wszystkie możliwe nagrody, w praktyce wypada tylko przyzwoicie. Hastu umie zachwycić prostolinijnością i niepodrabialnym autentyzmem, ale też zażenować. Wciąż nie odzyskał jeszcze lekkości, znanej z mistrzowskiego debiutu. FKS wypada lepiej niż na niedawnej "Alfie i Omedze", trzyma równy poziom, choć i od niego wymagalibyśmy raczej, żeby wznosił się trzydzieści centymetrów ponad chodnik. Linijek na poziomie "Uderzamy jak tarany w bramy pokonanych twierdz" przydałoby się więcej. A Gano? Temu ewolucji odmówić nie można. Zawsze pisał mądrze i przejmująco, a z czegoś, co było kiedyś zaledwie dukaniem, stworzył niezgorzej płynący potok słów. Rwącej rzeki nigdy z tego jednak nie będzie.
Słychać, że podkłady dopieszczano w nieskończoność. Nic, tylko podziwiać z wyczuciem dobrane perkusje, odpowiednio powplatane klawisze, dęciaki i gitary, cieszyć się zręcznymi syntetykami, zgrabnym disco, wszystkim właściwie. Ale zarówno ta muzyka, jak i rap, choć godne szacunku, zostawiają słuchacza zaskakująco nieporuszonym. Czarne Złoto jest dobrą inwestycją, aczkolwiek dziś okazuje się mniej warte niż byłoby kilka lat temu. Za długo leżało w sejfie.
6/10