Recenzja Tune "III": Bez akordeonu też jest spoko!
Zespół, który uznawany był za jedną nadziei muzyki progresywnej nagrywa zwartą, przebojową płytę odcinającą się od kojarzonego z nimi brzmienia. Opłacało się? No ba, nawet jak!
Akordeon - ten instrument pojawiał się niemal w każdym tekście o łódzkim zespole Tune, na nim opierały się informacje prasowe, on zwracał uwagę. Miał bowiem stanowić element dość niecodzienny jak na progrockową stylistykę, z którą chętnie romansowała grupa. Co postanowili więc uczynić muzycy przy okazji swojego trzeciego długograja? Zrobić wszystkim na przekór, przez co na "III" akordeonu nie doświadczymy wcale. Co więcej, rocka progresywnego na najnowszym albumie również nie uświadczymy. Ale jeżeli myślisz, drogi słuchaczu, że Tune rezygnują tym samym z własnej tożsamości, bądź spokojny - dokładnie wiedzą, co robią.
Pierwsze, co rzuca się w uszy to znacznie większy nacisk położony na elektronikę. Przy czym muzycy uderzają w różne jej tony, bo takiemu "Sky High" usadowionym na mocno żrącym basie, bluesowej gitarze i przepełnionemu podróżującymi w tle przeszkadzajkami blisko jest do uspokojonego oblicza Nine Inch Nails z czasów "With Teeth". Enigmatyczny "Icarus" łączący w sobie subtelnie glitchującą perkusję z motorycznymi gitarami stanowi z kolei wariację na temat mroczniejszego oblicza synthpopu znanego z takich dzieł jak "Violator" Depeche Mode czy "Subkutan" niemieckiego De/Vision.
Ale już masywne "Bing Bang Theory" z ucinanymi syntezatorami, prącymi do przodu, choć nieco schowanymi partiami gitar, silnym refrenem i dynamiką kompozycji (nie produkcji!) mogłoby stanowić kompozycję jednego ze współczesnych graczy mainstreamowych, którzy to chętnie sięgają po statuetkę z napisem "Najlepszy zespół rockowy" na galach zorientowanych na masowego odbiorcę. Poważnie, przecież mamy do czynienia tutaj z potencjalnym radiowym hitem, który postawiony obok innych gwiazd wypełniających stadiony pokroju The Killers nie odchodziłby od ich standardów brzmieniowych!
Podobną niespodziankę sprawia "Cocaine", gdzie triphopowy numer przechodzi w refrenie w gitarową nawałnicę, a pod koniec zaczyna romansować nawet z łamiącą kark dubstepową rytmiką. I ten utwór również pozwala naprowadzić na myśl, że "przebojowość" przy najnowszym dziele Tune jest jednym ze słów-kluczy. Ba, cechą tą grupa imponuje nawet gdy uderza w oblewaną skrajnie ciemnymi kolorami nostalgię jak w "Zero-G".
Łatwo po tym opisie już stwierdzić, że "III" to płyta bardzo różnorodna i po takiej dawce wrażeń aż trudno uwierzyć w to, że trwa zaledwie pół godziny. Z drugiej strony, dzięki temu sprawia wrażenie spójnej, koherentnej, dokładnie przemyślanej, a zwartość albumu sprawia, że nie ma tutaj niepotrzebnych popisów czy przeciągania kompozycji, aby napawać się klimatem, co zdarzało się muzykom w przeszłości.
Trzy lata od "Identity" nie poszły na marne, co udowadnia też wyjątkowo uniwersalny wokal Jakuba Krupskiego. To ten typ wokalisty, który potrafi przejść od chrypiących, niskich wokali do rozdygotanych, niemal wykrzyczanych ("Cocaine"), by w innym numerze traktować swoje partie niemal od niechcenia ("Sky High"), a następnie zaskoczyć zadziornością wchodzącą niespodziewanie w rozpaczliwość ("Icarus"). A przy tym zawsze brzmi w pełni swobodnie i naturalnie.
Tune wiedzą na pewno, że sporą grupę ich fanów stanowią zapatrzeni w przeszłość fani rocka progresywnego i psychodelicznego, ale mimo to muzycy postawili wszystko na jedną kartę. Opłacało się - "III" wprowadza do dyskografii łódzkiej grupy mnóstwo świeżości. Wstyd nie znać, jeżeli myślisz o stworzeniu listy najciekawszych polskich albumów tego roku.
Tune "III", Mystic Production
8/10