Recenzja Trey Songz "Trigga": Chwała rzemieślnikom
Współczesne r'n'b potrafi zszkować swoim gotyckim charakterem, dawką indie, mrugnąć okiem do hipstera. Ale nie to. Trey Songz poszedł po zwycięstwo dobrze wydeptanymi, ba, ugniecionymi przez walec ścieżkami.
To już szósty album, pod którym podpisuje się Songz. Cóż wyróżnia tego operującego tenorem, amerykańskiego przedstawiciela współczesnego r'n'b spośród dziesiątek, jeśli nie setek podobnych mu gości? To dobre pytanie, bowiem tak naprawdę nigdy nie uwolnił się od porównań do śpiewającego równie jedwabiście, zapamiętale świntuszącego Roberta Kelly'ego. Na pewno jest skuteczny, co widać po tym jak hurtowo upycha single na poświęconych czarnej muzyce listach magazynu "Billboard". Nie można odmówić mu muzykalności, piosenki sam pisze, nie umywa rąk, kiedy trzeba zaangażować się w produkcję. I w tej działce wystarczy, bo przecież nie każdy musi nie wiadomo jak oryginalny.
Żadnego protekcjonalnego tonu, wyjaśnijmy sobie już na wstępie, że "Trigga" to bardzo dobrze wykonane zadanie. Podkłady od rutyniarzy dawno nie były tak pieczołowicie dopracowane, co do pary z mnóstwem ładnych melodii i zapadającymi w pamięć refrenami tworzy właściwą kombinację. W porządku, kiedy wchodzi Ty Dolla Sign z charakterem i odrobiną brudu w głosie, a nawet kiedy wjeżdża bezpłciowy wydawałoby się wokalista Justin Bieber (ależ on tu czaruje, przyspiesza, nawet łamie mu się głos), Songz spada na drugi plan. Ale potrafi błysnąć. Ten falset w "SmartPhones". Przejście od rapowanych właściwie, agresywnych wstawek do delikatnego śpiewu w "Yes, No, Maybe". Chórki, ale też przeciągnięte, przechodzące w nucenie końcówki wersów w "Dead Wrong". Prowadzony z Milą J, bezczelny łóżkowy dialog dotyczący tego, co zrobią im ich partnerzy, jak się dowiedzą . "Cake" (bardzo R. Kelly) z linijkami "Chciałbym dostać desery na przekąskę / powiedz mi dziecino, czy przyjmiesz moje zamówienie?" jest sprytny, a "Foreign" traktujący m.in. o francuskiej miłości, włoskich samochodach i kolumbijskiej urodzie - plastyczny. Kto nie kupuje konwencji oczywiście się nie przekona, inni nie powinni narzekać.
Co zaś do muzyki - tu trzeba napisać więcej, gdyż mamy do czynienia z naprawdę miłym zaskoczeniem. Kompozycje żyją, obfitują w przejścia, cieszą drobiazgami - łkającą gitarą, analogowym syntezatorem. Błędów nie popełniono, bo nawet dłużące się, zbyt rzewne i banalne "Y.A.S." opatrzono ciekawym, plemiennym outro, a zwykły radiowy, ciut archaiczny pop, jakim jest "Change Your Mind" wyposażono w porządny bas i urozmaicono dodającą swingu porcją pstryknięć. Pochwalić należy Featherstones (produkowali dla B.o.B czy Kevina Gatesa) za to, jak nieszkodliwy jest ten EDM-owy sznyt w "Touchin, Lovin" i jak oszczędne, wręcz wysmakowane potrafi być wspomniane "Dead Wrong". Spisał się świetnie dysponowany ostatnio DJ Mustard, śmiało pogrywając sobie z "Ooh La La La", numerem Teeny Marie recyklingowanym wcześniej przez Fugees - kawałek to idealny wybór na singiel. Swoje ulubione utwory zostawiam jednak na koniec. Pierwszym jest "Late Night" (gościnnie Juicy J), gdzie Mike Will Made It rozbraja samymi partiami klawiszy. Są idealne. Drugi to "Yes, No, Maybe" Denero i Matta Campfielda, dziwnie rozmyty, pastelowy, niesiony synkopowaną perkusją w duchu Timbalandowo-Pharrellowym, doprawiony kwaśnym synthem.
Bawiłem się z Treyem Songzem bardzo dobrze, choć bez większych uniesień, jakiegokolwiek odczucia sugerującego obcowanie z czymś wyjątkowym i zaangażowania szarych komórek. I powiem, że jeżeli muzyka użytkowa ma trzymać taki poziom, to chyba nie będę za tymi artystami pisanymi wielką literą specjalnie tęsknił.
Trey Songz "Trigga", wyd. Warner Music Poland
7/10