Recenzja The xx "I See You": Jeszcze nie rewolucja, ale nie szkodzi
Brytyjskie trio zapowiadało przy swojej trzeciej płycie sporą rewolucję - ta nie nadeszła, ale i tak otrzymaliśmy album w wielu miejscach zaskakujący. Przede wszystkim zaś bardzo dobry.
Chociaż "Coexist" z 2012 również osiągnęło spore sukcesy i zdobyło kilka branżowych nagród, to przez ostatnie lata tylko jeden z członków brytyjskiej grupy, Jamie xx, zdawał się być na ustach wszystkich. Najpierw dzięki "We're New Here" - remiksom nagrań Gila Scotta-Herona z ostatniego albumu studyjnego nieżyjącego już muzyka, a następnie za pomocą autorskiego, solowego "In Colour". Szczególnie ta druga pozycja, czerpiąca sporo z ambitniejszych odmian muzyki klubowej, zdawała się mocno kontrastować z indie-rockową melancholią, dzięki której muzycy zjednali sobie fanów.
Po pozytywnym odbiorze "In Colour" powstawało pytanie, co dalej z The xx. Czy zdecydują się kontynuować stylistykę znaną z poprzednich albumów, czy też może solowa twórczość Jamiego nie pozostanie bez wpływu na muzykę grupy? Po pierwszym numerze na płycie, "Dangerous", można pomyśleć, że tempo piosenek zostało dość mocno podkręcone, a melodie przestano maczać w smutku i depresji.
Spodziewalibyście się w końcu, że płyta The xx przywita was dęciakami, po czym otrzymacie post-dubstepową perkusję, pod którą można by oskarżyć Buriala? Niby na poprzednim albumie mieliśmy chociażby "Sunset" czy "Chained", ale zdaje się, że tu posunięto konwencję do sfery ryzykownej dla dotychczasowych fanów. Również tekst zawiera w sobie więcej nadziei niż do tej pory, nawet jeżeli wciąż przepełniony jest słowami o ewidentnie negatywnej konotacji, takimi jak "strach", "niebezpieczeństwo" czy "pożegnanie". "Say Something Loving" tkwi w rozmytym klimacie alternatywnej muzyki gitarowej z początku lat 90. czy dream-popowym albumom, charakterystycznym dla wytwórni 4AD.
Na kolejnych piosenkach wracamy już do domu i uświadamiamy sobie, że to wciąż ta sama grupa. Downtempowe "Lips" bliższe jest temu, co muzycy prezentowali na poprzednich krążkach, chociaż ponownie nacisk jest kładziony dość wyraźnie na elementy elektroniczne, a przez cały utwór regularnie przewijają się chórki, wycięte z ścieżki dźwiękowej do "Młodości" w reżyserii Paolo Sorrentino.
Takie "The Violent Noise" z kolei początkowo zaskakuje spokojem, ale warto zwrócić uwagę na to, jak tekst koresponduje z aranżacją; jak powoli zza gitar o mocnym pogłosie ujawniają się syntezatory, z czasem nabierające przesterowanej barwy. Post-rockowe "Peformance" to spory oddech dla wszystkich, którzy popadają w skrajność, narzekając na klubowe inklinacje obecne na "I See You". A że to jeden z bardziej depresyjnych momentów krążka? To chyba jedna z tych cech, za które pokochano The xx?
Imponuje "Brave For You", gdzie połączenie mglistych gitar i elektroniki wydaje się funkcjonować w największej harmonii, a intymny wokal Romy, śpiewającej o śmierci swoich rodziców, tylko podkręca atmosferę. Mało komu udało się tak dobrze przelać stratę najbliższych na piosenkę, nie popadając jednocześnie w patos. Brawo!
Przyjemny jest również singel "On Hold", w którym szczególnie imponuje pomysłowe wykorzystanie sampli z piosenki Daryla Halla i Johna Oatesa. Mogę się w ciemno założyć, że jak pierwszy raz usłyszycie ten numer, możecie pomyśleć, iż wycięty fragment wokalny pochodzi z jakiejś zapomnianej rapowej piosenki. To się nazywa kreatywny sampling!
Faktycznie, tak jak zapowiadali muzycy więcej tu pozytywnych emocji, optymizmu i szybszego tempa. Z drugiej strony, nie należy przesadzać - fani poprzednich albumów The xx znajdą tu dużo dla siebie, a ponarzekać mogą jedynie na większy wpływ elektroniki niż do tej pory. "I See You" jawi się jako pozycja intrygująca i zaskakująco świeża. Niby to dalej rozwijanie pomysłów z poprzednich płyt, skupione tym razem głównie na zaburzaniu proporcji wcześniejszych pomysłów, ale już po premierze można powiedzieć, że wciąga jeszcze bardziej niż "Coexist".
The xx "I See You", Sonic Records
8/10