Recenzja Susan Boyle "What a Wonderful World": Sezon na Kevina rozpoczęty
Paweł Waliński
Kiedy w telewizji Kevin, a w odtwarzaczu nowa Susan Boyle, znać że wigilia za pasem.
Hasło "Kopciuszek" zupełnie słusznie padało w kontekście Susan Boyle już tyle razy, że jedyni chyba ludzie, którzy pieśniarki nie znają, żyją na jakimś odludziu w Lesoto i jedzą innych ludzi. Ale z kronikarskiego obowiązku: Szkotka pojawiła się w programie "Britain's Got Talent" i swoim mezosopranem wykonała piosenkę z "Nędzników", które to wykonanie skończyło się owacją na stojąco. Niedługo potem przyszedł debiutancki album. I Boyle wystrzeliła ku firmamentowi. A wszystko to przy dosyć ograniczonej charyzmie i niekanonicznej urodzie, a zarazem w wieku, w którym rzadko się karierę rozpoczyna. To nie zarzuty i złośliwości z mojej strony, a raczej argumenty za tym, że i w naszej okrutnej kapitalistycznej medialnej rzeczywistości zdarzają się historie co serce grzeją jak kubek najprzedniejszej czekolady.
Od tego czasu Boyle wydała siedem (wliczając tę) płyt. W dodatku każdą - co tłumaczy Kevina w tytule tej recenzji - wydawała pod koniec października, w listopadzie, albo z początkiem grudnia. Przypadek? Nie sądzę. Oczywiście, co wie każdy muzyczny recenzent, ten okres co roku trawiony jest klęską urodzaju. Jednak nie jest jedynym takim okresem w roku.
To, że każda płyta Boyle wychodziła w tym czasie dyktowane jest nie przypadkiem, ale zawartością owych. Nowa nie wnosi tu zmiany. To operowo wykonywane covery popowych majstersztyków, zaaranżowane tak, że skojarzenie z zimą, kolędami, śniegiem za oknem jest zwyczajnie nieuniknione.
"What a Wonderful World" startuje utworem tytułowym, który (o czym nie każdy wie) był Boba Thiele'a odpowiedzią na naładowany rasizmem polityczny klimat drugiej połowy lat 60., a od czasu gdy wyśpiewał go Louis Armstrong jest wśród najczęściej coverowanych numerów świata. Dalej wirtualny duet z Natem Kingiem Colem w "When I Fall in Love", co uskuteczniała już wcześniej córka artysty, Natalie. Potem zamach na "Angels" Robbiego Williamsa, duet z Michaelem Boltonem, "Always on My Mind" najbardziej znane z wykonania Presleya, czy wreszcie "Like a Prayer" Madonny.
Jak to zazwyczaj z Boyle jest, wszystko tu niby gra. Jest delikatność. Pewien zasób emocji, choć raczej bezpiecznych i uśrednionych. Są wysmakowane (i wysmykowane) aranże, mające za zadanie uwypuklić wokal artystki. Czyli wszystko gra. Z tym, że to jednak nagranie tak przewidywalne, bezpieczne, że trudno wyobrazić sobie słuchanie go w oderwaniu od hali supermarketu, czy galerii handlowej gdzie w pocie czoła będziemy targać wózek ze świątecznymi zakupami, potykając się o rozchełstany szalik i zmagając z dwójką przeżartych cukrem, a więc z charakteru piekielnych, berbeci.
Za oknem widzę pięknie pobielone śniegiem drzewa i nielubianego sąsiada, który musi odśnieżać samochód, co przy dźwiękach nowej płyty Boyle jakby podwójnie cieszy. I przy każdym ruchu jego skrobaczki do szyb, i każdym takcie "What a Wonderful World" daję się przekonać, że świat faktycznie może być wonderful. Że Polsat w tym roku nie spróbuje znowu wolty i Kevin BĘDZIE. Że wiele rodzin znowu pożre się niemożliwie przy ubieraniu choinki. Że wzorem book-crossingu, nietrafione prezenty sprzed roku trafią w nowe nietrafione ręce. Że nestorzy rodów będą utyskiwać, że to może ich ostatnie święta. I może tak właśnie będzie. Tradycyjny polski świąteczny spokój. I te dzwoneczki w tle co drugiego numeru Boyle do wszystkiego tego doskonale pasują.
Susan Boyle "What a Wonderful World", Sony Music Poland
5/10
***Zobacz materiały o podobnej tematyce***