Recenzja różni wykonawcy "Molza": Wszyscy jesteśmy wieśniakami
Tomek Doksa
Co wydarzyło się w Vegas, zostaje w Vegas. A co, jeśli impreza dzieje się w mazurskiej Molzie? Jak słychać na jubileuszowej składance od Alkopoligamii, wtedy akurat jest się czym chwalić.
DJ Black Belt Greg rapuje co prawda w tytułowej "Molzie", że amerykańska zasada dotyczy też i wsi na Mazurach, ale w kontekście całego albumu trudno jego słowa brać na poważnie. Trzeba mu przyznać natomiast, że jedną zwrotką świetne podsumował całe to wydawnictwo: "Wrzucasz podkład, tu świerszcze jednak głośniej grają / Wodecki latał tu ze swoją Mają / Co się stało na wsi, zostaje na wsi / Molza LP, taki mamy kaprys".
Wszystko się zgadza. Świerszcze, bo Mazury i piękne łono natury, na które wybrała się ekipa Alkopoligamii, świętująca właśnie swoje 10-lecie (wszystkiego dobrego, szacunek). Kaprys, bo na tę okoliczność wystarczyłoby przygotować zestaw największych hitów z dorobku wytwórni, ewentualnie podany w nowych aranżacjach, i już byłoby dobrze. Ale panowie i panie (bo jest też Monika Borzym, jest Rosalie.) wymyślili sobie, że polecą szeroko - co zagrało później z motywem przewodnim towarzyszącej jubileuszowi kolekcji ubrań - wręcz światowo. Zestaw "the best of" jest więc na "Molzie" tylko miłym dodatkiem, a najważniejsza impreza odbywa się na płycie z premierowymi numerami, nagranymi w trakcie wyjazdu, na którym Mes złowił "rybę krótszą niż długopis".
Ta jednak zdaje się być jedyną wyjazdową wtopą, przynajmniej innych na "Molzie" nie słychać. Zdarzają się na tym krążku pojedyncze nierówności - może, kto wie, inspirowane kretowiskami na mazurskich łąkach (patrz osłabiająca materiał, bo przekombinowana, choć też osadzona na fajnym ambientowym podkładzie, "Ulga") - ale płyta broni się przede wszystkim swoim spontanicznym charakterem. Przysłuchując się jej moja żona nagle rzuciła: "Skąd oni biorą te wszystkie dziwne pomysły?".
Dobre pytanie. Trze'a było być tam z nimi, palić te ogniska i biegać z Holakiem poza powiat, żeby spróbować to rozkminić. Ale i bez tego można się w "Molzę" nieźle wkręcić. Wracający po latach wydawniczego niebytu Emil "po którego upomniał się rap" Blef wyznaje na krążku, że "Są takie płyty, że wpadam w trans / I rzeczywistość bawi jak prank". I "Molza" spokojnie się do tego grona zalicza. "Schiza", o której w numerze tytułowym rapuje Mes, działa też na tych, których wcale na Mazurach nie było.
Sam ostatni dobry żart z pizzą pamiętałem dotąd z czasów, gdy kilku studentów postanowiło zamówić capriciosę przez dopiero poznawany lepiej przez ludzkość generator mowy Ivona. Teraz przy oczekiwaniu na dostawę zawsze już będę odpalał numer "Pizza Sport". Podobnież "Nie wchodź tu" 2Cztery - pozornie zwyczajny kawałek o życiu w trasie okazuje się idealnym soundtrackiem pod własne i nocne przygody. Niby więc "Molza" to mazurskie lasy i szumią knieje, niby owoc towarzystwa wzajemnej adoracji, ale klimat udziela się też słuchającym.
Choć - tu chyba największa uwaga do autorów tego wydawnictwa - udzielałby się może nawet bardziej, gdyby album wypuścić także w wersji z dodatkowymi instrumentalami. To, co na tej płycie robią producenci, z Szogunem ("Bit Forte") i Wrotas Lifeview ("Nie wchodź tu") na czele, zasługuje na osobną uwagę.
Różni wykonawcy "Molza", Alkopoligamia
7/10