Recenzja Renata Przemyk "Rzeźba dnia": Z gliny rzeźba, nie ze spiżu

Paweł Waliński

Renata Przemyk wydała właśnie bodaj najbardziej urozmaiconą płytę w karierze. Co tym zyskała, a co straciła?

"Rzeźba dnia" Renaty Przemyk: Dosyć lekko, dosyć nowocześnie
"Rzeźba dnia" Renaty Przemyk: Dosyć lekko, dosyć nowocześnie 

Sposób funkcjonowania Renaty Przemyk w ramach naszej sceny muzycznej zawsze mnie zadziwiał. Bo łączyła coś, co zdawało się antypodami. Z jednej strony bardzo "krakowska" poezja śpiewana, z drugiej tradycja weilowskiego songu, z trzeciej z kolei klimaty, które z powodzeniem mogliby łyknąć miłośnicy gotyckich zawodzeń spod znaku Closterkeller. Nowa płyta tylko wzmacnia ową rozkminę, bo kolorów na niej nawet więcej, niż zazwyczaj.

Znajdujemy tu i napędzane beatem ethno ("Czas M."), brzmiące sefardyjsko linie wokalne ("Raczej"), a w takim "Kocie", eksplorującym dylematy życiowe właściciela sierściucha, Przemyk brzmi trochę toytronicznie (Psapp, Emiliana Torrini). Podobnie w "Zamianie". Największym zaskoczeniem jest tu bodaj "Kłamiesz", które w refrenie jedzie takim electronic body music, że gdyby nie charakterystyczna barwa wokalu, spokojnie możnaby zgadywać, że to nagranie jakiegoś Covenant, czy innych szwedzkich albo niemieckich speców od mrocznej elektroniki.

Podobny patent słyszymy też w refrenie "Nic to jest". Piękny mrok, grający trochę z archetypem kołysanki dla dzieci, a więc na potęgę przerażający znajdziemy z kolei w "Wilku". Momentów jednoznacznie słabych jest mało - bodaj tylko mdła balladka "Co tam niebo" odstaje mocno od reszty materiału. Cały album brzmi też mniej w tradycji pieśni zasłyszanej w knajpie za czasów Republiki Weimarskiej, a zbliża się do tego, co robią młodsze koleżanki po fachu, na czele z Misią Furtak, czy Melą Koteluk.

Teksty jak zwykle są na mocno wyśrubowanym poziomie. Ta pani ma po prostu wrodzoną awersję do śpiewania głupot i banałów. Pozostaje może tylko żałować, że wrodzoną, ale nie zakaźną, bo może reszta naszej sceny muzycznej mogłaby się zarazić. Inna sprawa, że tu dochodzimy też do największego problemu, jaki miałem z Przemyk - a zakładam, że nie tylko ja. Tekst to rzecz ważna przy pierwszym i kilku kolejnych przesłuchaniach. Kiedy już go dobrze znamy, miejsca ustępuje melodii, ekspresji, produkcji. One sprawiają, że słuchamy danego numeru biegając, gotując, sprzątając, czy czochrając muflona. "Rzeźba dnia" w oderwaniu od tekstów robi się zrazu mniej ciekawa. W sumie nieprzesadnie przebojowa. Skomponowana tak, że nie tak znowu wiele melodii po jej przesłuchaniu zostaje w głowie. Numery są dobre, ale letnie. To jednak zarzut, który miałby znaczenie w przypadku płyty popowej. Ale czy Przemyk to pop? To już rozkminiajcie sobie sami.

Jedno pewne - gdzieś zniknął ten przeokrutny ciężar gatunkowy, który towarzyszył jej dawniej, a dla mnie był wartością samą w sobie. Już nie chce mi się przy jej numerach dokonywać czynów doniosłych, albo straszliwych. Już nie ma tego kosmosu, świat już nie ginie w płomieniach, nie rodzą się bogowie. Jest dosyć lekko. Dosyć współcześnie. Ale znowu - czy to aby na pewno wada?

Renata Przemyk "Rzeźba dnia", Universal

7/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas