Recenzja PRO8L3M "Widmo": Niemały Problem
Kilka lat temu PRO8L3M spokojnie można było nazwać niemałą rewolucją na poletku rodzimego ulicznego rapu. Chociaż dalej w swojej klasie Oskar i Steez wypadają oryginalnie, a cały krążek jest cholernie dobry, to jednak przy "Widmie" można powoli wyciągać na wierzch obawy, czy ta formuła wkrótce się nie wyczerpie.
6-letnie już "C30-C39 EP" było niemałym szokiem dla środowiska. W czasach, gdy pojawiali się już na scenie hiphopowej artyści, próbujący głosić wyższość nowoczesnych brzmień nad staroszkolnymi patentami, nie wspominając o scenie ulicznej, pojawił się PRO8L3M. I nagle okazało się, że można łączyć syntetyczne bity na tempach szybszych niż klasyczne 90 uderzeń na minutę z tradycyjnie ciętymi samplami, a to wszystko doprawić bardzo nietypową nawijką. Bo jeżeli coś przyciągało na pierwszy rzut ucha, to - nie umniejszając świetnej robocie Steeza - człowiek stojący za mikrofonem: Oskar. Jako jeden z niewielu raperów na rodzimej scenie opanował w pełni offbeat flow, tzn. sposób rapowania, w którym - upraszczając- uderzenie werbla nie musi oznaczać końca wersu, przy czym inne podejście do rytmiki sprawia, że nadal ta nawijka płynie.
Prawdziwy wybuch popularności nastąpił dopiero przy mixtape'ie "Art Brut", opartym w całości na samplach z polskiej muzyki lat osiemdziesiątych: głównie synth-popu, chociaż i taki Breakout się tam znalazł. Od tamtej pory PRO8L3M jest na ustach wszystkich: nie tylko fanów gatunku. A to wszystko mimo utrzymywania pełnej aury tajemniczości wokół muzyków, którzy do teraz nie są zbyt skłonni do ujawniania swojego wizerunku ani dzielenia się szczegółami ze swojego życia. Co zresztą łączyło ich przez pewien czas z Taco Hemingwayem, który wybił się w podobnym czasie.
A co z nową pozycją w dyskografii rapowego składu? Cóż, powiedzmy sobie wprost: "Widmo" nie jest żadnym przewrotem w twórczości muzyków - i to w zasadzie największy problem tego albumu. Chcieliście czegoś nowego? Nic z tego. To cały czas ta sama formuła z najwyżej lekkimi przesunięciami akcentu.
Elektronika Steeza potrafi przesunąć się w bardziej klubową stronę, by w "Interpolu" zaskakiwać dancehallową rytmiką. Ale potem uderza też niespodziewanie dub-ambientowymi wpływami ("National Geographic", posłuchaj!). Producent potrafi być przystępny w zaskakująco popowy sposób ("112", posłuchaj!), ale zasadzić też wiksiarskim syntezatorem osadzając go w stylistyce, która powinna zadowolić słuchaczy nakierowanych na syntetyczny rap z południa Stanów Zjednoczonych ("Jak Disney"). Jest wszechstronny, ale jednocześnie ma w swoim brzmieniu to coś, po czym od razu go poznajesz. A, warto odnotować rapowaną zwrotkę Steeza w "Jak Disney", rzucającego wcześniej co najwyżej pojedyncze wersy do dialogów, które Oskar uwielbiał wplątywać w swoje wersy. Nie zmieniła gry, jest w porządku - to taka wyższa średnia półka ulicznego rapu, dzięki czemu błyskawicznie chciałoby się go umieścić obok nawijaczy z Fundacji #1.
Z kolei Oskar w dalszym ciągu częstuje słuchaczy swoim nieregularnym flow i historiami z ciemnej strony Warszawy, w których nie brakuje przemocy, alkoholu, szybkich samochodów, równie szybkiego seksu oraz nielegalnych biznesów, ale też tęsknoty za czymkolwiek stałym, refleksji nad płaskością własnego życia. "Nikt nie jest szczęśliwy, to wszystko na niby" - podśpiewuje Oskar w rozpoczynającym album "Prawdy nie mówi nikt", wszak niewątpliwie trzeba brać poprawkę na tę konwencję, która nie ucieka przecież od przerysowań oraz generalizacji. Ale hej, jeżeli tego nie wiecie, to znaczy, że prawdopodobnie nigdy nie słuchaliście rapu. Kolejne relacje z tego, że ktoś coś ćpał, popełniamy błędy, uprawiamy przypadkowy seks na dłuższą metę potrafią być na dłuższą metę męczące. Z drugiej strony, bardziej ceni się go za te pojedyncze wersy, w których proste refleksje ubiera w zgrabne słowa. Na przykład wtedy, kiedy rzuca "Dni płyną cierpliwie jak łzy po pudrze" w "Rotterdamie". Naprawdę imponuje w "Crash Teście" (zresztą, najmocniejszym tekstowo utworze na płycie), kwitując zderzenie z dorosłością słowami: "Odbita w lustrze twarz, w niej wściekłość/Pod bliznami i pod jadem jest dziecko", zahaczając też o takie kwestie jak wyzbycie się idealizmu albo przychodząca z czasem niewrażliwość emocjonalna.
Chwila. Czy ja nie wspominałem w międzyczasie o podśpiewywaniu Oskara? A owszem, ponieważ do listy swoich sposobów ekspresji wokalnej raper dodał też śpiew, który wypada różnie. W "Crash Teście" jest jeszcze delikatny, dobrze koresponduje z rapowanymi fragmentami, dobrze podkreśla klimat w leniwym, obserwatorskim "National Geographic", ale w "Prawdy nie mówi nikt" da się wyczuć jeszcze brak pewności i wyczucia. Niewątpliwie brakuje tu doświadczenia, ale wierzę, że z czasem będzie lepiej. Na szczęście śpiew nie dominuje całej warstwy wokalnej albumu - został usadzony dość oszczędnie, a miejscami to wspomniane już "podśpiewywanie" wydaje się bardziej trafnym określeniem aniżeli "śpiew" per se.
Na pewno widząc spis utworów, na uwagę zwraca "To nie był film" z Arturem Rojkiem - utwór nawiązujący do piosenki Myslovitz o dokładnie tym samym tytule. Rojas nagrał tu ponownie te same kwestie i nie da się ukryć, że wpisał się idealnie w odgrywanie roli podświadomości Oskara. Całościowo najlepszy utwór na płycie: gra tu niby minimalistyczny w środkach, ale podskórnie nerwowy bit, gra tu koncept i zagrała jego realizacja. Brawo.
Tylko że oprócz tego całe "Widmo" specjalnie nie zaskakuje. To po prostu kolejna dobra płyta PRO8L3M-u, której należy się po nich spodziewać, traktująca podobne tematy w podobny sposób. Kilka drobnych podrasowań konwencji tego nie zmienia. Jest bardzo w porządku, ale zamarzyłoby się o czymś więcej, a panowie z PRO8L3M-u są na pewno w stanie coś takiego stworzyć.
PRO8L3M, "Widmo", Agora
7/10