Recenzja Pitbull "Globalization": Produkt bez ryzyka
Mateusz Natali
Czy tytuł nowego albumu Pitbulla nie brzmi wam dziwnie znajomo? Owszem, dwa ostatnie krążki nosiły nazwy "Planet Pit" i "Global Warming" - a najświeższy, "Globalization", kuleje nie tylko pod względem innowacyjności w nazewnictwie.
Wydaje się, że gwiazdor z Miami na tyle wygodnie czuje się w formule, która w ostatnich latach przynosiła mu sukces, że postanowił absolutnie nic w niej nie zmieniać i lecieć na patencie odświeżania kinowych hitów, do których dokładane są tylko kolejne numerki. Na "Globalization" nie znajdziecie niczego, czego nie byłoby na wcześniejszych krążkach Pereza i niczego, co mogłoby w jakimkolwiek stopniu zaskoczyć, zaburzyć bezproblemową i bezkonfliktową radiową chwytliwość oraz konwencjonalną popową rytmikę.
Dostajemy więc mieszankę nowoczesnych brzmień z latynoskimi wpływami, podkręconą udziałami gorących mainstreamowych ksywek. Dostajemy też historie, w których świat wygląda jak w bajce lub w telewizyjnych serialach o młodych i bogatych - życie kręci się wokół nieustających imprez, podróży, pięknych kobiet samych dbających o nawiązanie znajomości, a każdy dzień jest pięciem się do góry i wygrywaniem życia. Mr. International w nienagannie skrojonym garniturze uwodzi i podkreśla swoje atuty playboya, mieszając angielski z hiszpańskojęzycznymi wstawkami.
Pitbull potrafi co jakiś czas rzucić błyskotliwą linijką czy zaskoczyć grą słów ("I saw, I came, I conquered/ Or should I say - I saw, I conquered, I came"), jednak wciąż mamy wrażenie, że nawet ów pazur czy "niegrzeczna" tematyka ugryziona i obliczona jest tak, żeby za żadne skarby nie stać się zbyt ostrym dla osób układających radiowe i telewizyjne playlisty - wszystko, podobnie jak w powyższym cytacie, oparte jest więc na bezpiecznych dwuznacznościach rodem z kart "Flirtu". Trafiają się ciekawsze momenty, takie jak taneczna latynoska wibracja w "Fun", osadzone w retro-klimacie "Fireball" czy nawiązujący do klasycznego "Stay Fly" Three 6 Mafii "Drive You Crazy" z udziałem członka T6M Juicy J-a, jednak przez zdecydowaną większość albumu brakuje jakiegokolwiek elementu zaskoczenia, szaleństwa, wszystko brzmi jak obliczony w najdrobniejszych szczegółach mainstreamowy produkt niepozostawiający miejsca na ryzyko.
Tym też de facto jest "Globalization" - odpowiednikiem seryjnie produkowanych komedii romantycznych czy też sequeli kinowych hitów. Pitbull złapał stylistykę, która daje mu kokosy, formuła jest, sprawdza się, to po co mieszać? Dla wielu będzie to zwykły odgrzewany kotlet, ale równie wielu w niczym nie będzie to przeszkadzało - w końcu czy 90% "przebojów", którymi zalewają nas radiowe rozgłośnie, ma w sobie cokolwiek świeżego i innowacyjnego czy raczej ogrywa sprawdzone patenty do nieprzytomności?
Pitbull "Globalization", Sony
4/10