Recenzja Natalia Kukulska "Halo tu ziemia": Księżniczka tapla się w błocie

Iśka Marchwica

Informacja o tym, że kompozycje do najnowszej, dziewiątej już płyty Natalii Kukulskiej powstawały w górach, może wywołać grymas zniechęcenia. Czyżby kolejna artystka o ugruntowanej pozycji pokusiła się o sentymentalne wywody i wątpliwej jakości wspominki przy gitarze? Jeśli zaczniemy słuchać "Halo tu ziemia" z takim nastawieniem, album wgniecie nas w podłogę. Z drugiej strony - jeśli po singlu "Kobieta" oczekiwaliście fajerwerków na miarę Sia, Bjork i Roisin Murphy, elektro-koktajl Kukulskiej może was... rozczarować.

Natalia Kukulska na okładce płyty "Halo tu Ziemia"
Natalia Kukulska na okładce płyty "Halo tu Ziemia" 

Im częściej przychodzi mi omawiać najnowsze płyty absolutnych ikon - a jeśli nie ikon, to przynajmniej bardzo dobrze znanych artystek - muzyki pop i w ogóle muzyki nowej, tym częściej mam ochotę na powrót do podstaw muzykologii i iście akademicką dyskusję. Zmiany, jakie muzyka popularna przechodzi w ostatnich latach, są fascynujące. A zwłaszcza rozwój konkretnych artystek, bo tak się składa, że to kobiety dzierżą - moim zdaniem - ostatnio pałeczkę odważnego muzycznego rozwoju.

Za oceanem rozwinęła się moda na powrót do korzeni, na oparcie się na muzyce akustycznej, na pokazanie prawdziwego "ja". Z kolei na Starym Kontynencie, do łask wraca szlachetny mezalians popu z elektroniką. I nie chodzi tu tylko o byle jakie wplecenie efektów komputerowych czy radosne podskakiwanie przy syntezatorze, ale o prawdziwe równouprawnienie muzyki elektronicznej z popem. Nic nowego - można by powiedzieć. A jednak od czasu odważnej "Animy" i projektu "Maria Magdalena" Justyny Steczkowskiej, w polskiej kobiecej muzyce prawdziwie bjorkowa odwaga rozpanoszyła się na dobre. Przykładem tego otwarcia na nowe brzmienia, na przekraczanie granicy dźwięku, możliwości swojego głosu, na wystawianie na próbę zdolności odbioru słuchacza, jest "Halo tu ziemia" Natalii Kukulskiej.

Nie przyznam Natalii Kukulskiej najwyższych laurów, bo brzmienia jakie prezentuje na swojej najnowszej płycie miłośnicy elektroniki znają chociażby z projektów Noviki czy nieodżałowanego Husky. Z kolei z półki zagranicznej, warto tu przywołać wspomnianą Roisin Murphy, której stylistykę wyczuć można nie tylko w zgrabnym łączeniu przez Kukulską melodyjności popu z chropowatością i ostrą rytmiką elektroniki, ale także w samej stronie wizualnej nowego projektu.

Natalia Kukulskafot. Zuza Krajewska 

Przy "Halo tu ziemia", Natalia odeszła od swojego typowego, eleganckiego i kobiecego image'u. Dostosowując się do futurystycznych, igrających na granicy muzyki i kakofonicznych eksperymentów dźwięków, przybrała postać kobiety przyszłości. Srebrne egzaltowane kreacje, ogromne kolorowe kostiumy łączące barokową przesadę z wyuzdaną bajkowością Katy Perry, kolorowe peruki, burza loków. Trudno wyobrazić sobie lepszą kreację dla Natalii do jej najnowszego materiału. Sądzę, że właśnie w połączeniu ze stroną wizualną, kompozycje "Halo tu ziemia" nabiorą ostatecznych kształtów i zyskają nowy sens. Bo w oderwaniu od całej idei i koncertowego powera, dziewiąty album Kukulskiej można by - może z przesadą - uznać za wtórny.

Oczywiście wtórny nie dla Kukulskiej, a już na pewno nie dla polskiego poletka elektro-popu. W tej kategorii, Natalia zdecydowanie wysuwa się na prowadzenie. "Halo tu ziemia" to muzyka połamana, oparta na dziwacznych dźwiękach, łącząca dowcip, autoironię z ostrymi słowami i jakimś porywającym kobiecym buntem ("Rekonstrukcja"). Na dłuższą metę jednak, pochód bardzo zbliżonych wykoślawionych utworów może słuchacza zmęczyć. Najbardziej uwagę przykuwają piosenki w języku polskim - tytułowe "Halo tu ziemia" i singlowa "Kobieta", ale też fenomenalne zapadające w pamięć i poruszające "To za mało".

Jednakowo i dość nijako przedstawiają się kompozycje anglojęzyczne, w których gdzieś uciekło serce, a wszystko rozgotowało się, jak makaron. Natalia zdecydowanie lepiej bawi się prozodią w utworach z pogmatwanym i wymagającym tekstem polskim - chociażby rozwijającym się rytmicznie "Pod włos", którego sukces i cały pomysł opiera się właśnie na zbitkach sylab i ich unikatowej melorytmice. W połączeniu z odważną elektroniką i chóralnymi wokalizami, kompozycja zyskuje fenomenalny efekt.

"Halo tu ziemia" to płyta nierówna - ale nie sama w sobie, a raczej w stosunku do aktualnego stanu muzyki. Z jednej strony, Natalia Kukulska z Michałem Dąbrówką, Archiem Shevskym i Marcinem Górskim wypracowali nowe brzmienie, nową stylistykę, nową twarz. Z drugiej, dość mocno oparli się na pomysłach już wielokrotnie przedstawianych przez artystów z innych muzycznych światów. Moim zdaniem, Natalia Kukulska otworzyła, a właściwie kopniakiem w srebrnym bucie na niepokojąco wysokim obcasie wyważyła dla siebie kolejne drzwi.

A że niczym nowym nie jest łączenie popu z dubstepem ("To za mało")? Nic nie szkodzi. Kukulska robi to po swojemu. Przekracza granice swojego głosu, szuka, bada, nie boi się ubabrać. A ja lubię i bardzo szanuję artystów, którzy nawet po latach kariery schodzą z wygodnej kanapy i z pokorą wchodzą z głową w bagno niepewności. Mnie też wciągnęło.

Natalia Kukulska "Halo tu ziemia", Wydawnictwo Agora

7/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas