Recenzja Monika Borzym "Back to the Garden": Zaczarowany ogród
Monika Borzym to jedna z ciekawszych wokalistek na naszej scenie. Niby z dala od reflektorów, niby materiał skrajnie antykomercyjny, a jednak udało jej się osiągnąć sukces niedostępny dla wielu gwiazd spoglądających z telewizora. I wiecie co? Myślę, że z "Back to the Garden" sytuacja się powtórzy.
Przyznaję, że sukces dwóch poprzednich albumów były dla mnie pozytywnie zaskakujący - pragnę przypomnieć, że "Girl Talk" z 2011 osiągnęło status platynowej płyty, podczas gdy "My Place" osiągnęło złoto. Dlaczego jest to tak niespodziewane? Swego czasu można było natrafić na sondaż, według którego aż 70% Polaków nie przepada za jazzem, a trzeba przyznać, że płyty Borzym są mocno utwierdzone w tradycji jazzowej piosenki. Nie jest to jednak ten sam rodzaj interpretacji materii, jakim nakarmiła nas ostatnio Norah Jones. W wokalu Moniki Borzym da się wyczuć bowiem mocne wpływy soulowe. Ale dobrze - zacznijmy od początku.
"Back to the Garden" nie składa się z materiału autorskiego. To znaczy nie do końca: same teksty zaczerpnięte zostały z twórczości Joni Mitchell. Jednak interpretacja poszczególnych piosenek potrafi skrajnie różnić się od oryginału - nie tylko pod kątem stylu, użytych instrumentów, ale nawet tonacji. Jeżeli kojarzycie "eMOTIVE" A Perfect Circle, będziecie wiedzieć doskonale, o co chodzi: gdyby nie warstwa liryczna, piosenek zwyczajnie nie dałoby się poznać. Bo chociaż Joni Mitchell posiadała w swoim repertuarze piosenki o jazzowej podbudowie, największe jej dokonania zaliczają się do okresu folk-rockowego. I właśnie z tego repertuaru utwory zaczerpnęła Monika Borzym.
Oczywiście nie oznacza to, że pewne tropy zostały zupełnie porzucone, chociaż niekoniecznie zgadzają się z oryginalnymi kompozycjami. "Woodstock", pierwotnie zagrane na pianinie elektronicznym, na płycie Moniki Borzym poprowadzono gitarą i ubrano w szaty alt-country, kojarzące się chociażby z Mojave 3 - zespołu powstałego po rozpadzie Slowdive w połowie lat 90. W podobne tony uderza "Song to a Seagull", które jednak zdaje się najbardziej przypominać oryginalną kompozycję Mitchell ze wszystkich obecnych na albumie utworów.
Nie przesadzajmy jednak: choć całość również opiera się na gitarze akustycznej, otrzymujemy inną tonację, spokojniejszy wydźwięk całości, a przede wszystkim mniej szarżujący wokal. To właśnie różni Polkę od jej kanadyjskiej idolki - kiedy Mitchell oddawała się ekspresji, podchodzącą wręcz pod egzaltację, Borzym wydaje się o wiele bardziej introwertyczna. Niespieszną ręką wyciąga swoje emocje zamiast podawać wszystko na tacy. I wiecie co? Może to odpowiadać nawet bardziej, ponieważ dzięki temu Monika wydaje się postacią o wiele bardziej ludzką niż sprawiająca wrażenie oderwanej od Ziemi Joni Mitchell.
Różnice uwidaczniają się na wielu płaszczyznach. "Circle Game", będące w oryginalne smutną balladą, u Borzym staje się zaskakująco swobodne, zarażające swoją lekkością. "Big Yellow Taxi" z kolei zyskuje nieco reagge'owy vibe. Ciekawa jest interpretacja "Jungle Line" - w oryginale dość awangardowej kompozycji, przepełnionej hałasami, basem o kwadratowej charakterystyce brzmieniowej, czerpiącej miejscami wręcz z dokonań muzyki konkretnej. U Borzym utwór staje się o wiele bardziej tradycyjny, chociaż zyskuje również cechy downtempowe, które mogą kojarzyć się z dokonaniami Cinematic Orchestra.
A i tak najciekawiej przedstawia się rozpoczynające album "Edith and the Kingpin", które tkwi najbliżej tradycyjnemu pojęciu jazzowej piosenki. Mamy tu solówkę na saksofonie, mamy ride'y wybijające rytm zamiast hi-hatów, mamy też kontrabas zamiast gitary basowej, podczas gdy Borzym wciela się w rolę stojącej na scenie kobiety, schowanej za dymem papierosowym publiczności.
Tak cały czas porównuje piosenki Joni Mitchell z interpretacjami Moniki Borzym, ale wiedzcie, że znajomość oryginałów nie jest do niczego potrzebna. Ba, równie dobrze polska wokalistka mogłaby śpiewać tu zupełnie inne teksty, a "Back to the Garden" byłoby dalej świetnym albumem, w którym naprawdę do niczego nie można się przyczepić. Nie jest to w żaden sposób pozycja epokowa, bo też nie było takich aspiracji, ale warto się z nią zapoznać - to prawdziwie zaczarowany ogród.
Monika Borzym "Back to the Garden", Agora
8/10