Recenzja Mark Knopfler "Tracker": Zwykły chleb z masłem
Paweł Waliński
- Nie jestem tak rozkojarzony, jak niegdyś - mówił Knopfler w wywiadzie dla "Billboardu". - Kiedy pomyślisz, że już bliżej, niż dalej, myślisz po prostu, żeby napisać dobrą piosenkę i zrobić z niej dobry album.
I faktycznie. Pierwsze, co słyszy się na nowym, ósmym już solowym (nie licząc ścieżek filmowych) albumie Szkota, to charakterystyczna dla niego prostota i elegancki minimalizm. Jednym zapachnie to myszką, innym pachnącym ciastem wnętrzem domu. Startujemy pogodnym slip jigiem (taki szkocki taniec ludowy z dziwnym metrum), który z łagodnością atłasu wprowadza w markową krainę. Po nim świetnie napisana balladka "Basil", w której uwydatnia się to, co - znowu - jest trademarkiem Knopflera i sednem uroku muzyki, jaką tworzył i tworzy. To bowiem - proszę Państwa - przecież wyjątkowo dobry gitarzysta, świetny muzyk sesyjny, a mimo to potrafi ugryźć się w język (palec?) i uniknąć bezsensownych popisów, ograniczyć działalność swoich łap do niezbędnego minimum, które nie przykrywa piosenki, nie zaburza ani struktury, ani klimatu. I - przyznaję się bez bicia - może nie non-stop, ale ja takie powietrzno-przestrzenne ogrywki lubię.
Płyta to bardziej standardowa niż pochodzące z 2012 roku podwójne nagranie "Privateering", za które zebrał morze pochwał, co nie znaczy, że dużo mniej udana. Wypełnia ją nostalgia. Nieważne, czy Knopfler śpiewa o starych czasach, kiedy hajs się nie zgadzał, zgadzały się za to endorfiny w mózgu, czy o pośmiertnym uhonorowaniu brytyjskiej pisarki, Beryl Bainbridge nagrodą Bookera, jego muzyka przepełniona jest (ponownie) dostojnym, smutnym spokojem. Nie zawsze trzeba jeść homary z sosem tysiąca wysp. Czasem lepiej smakuje dobry, świeży chleb ze zwykłym masłem.
Taki gilmourowski - można powiedzieć - smutek ustępuje tylko kilkakrotnie, jak choćby w "Skydiver". I są to gorsze, ocierające się o naiwność numery. Kiedy jednak Knopfler daje wyraz temu, co sam mówił o "Trackerze", czyli że "jest zapisem jego drogi przez życie i życiowych poszukiwań", jest naprawdę dobrze. Bo faceta, który kiedyś miał przed sobą stadiony wyśpiewujące jego refreny, a jednocześnie potrafi starzeć się z taką klasą i godnością, z pewnością wypada słuchać. Urzekająca jest niespieszność "Long Cool Girl", celtycka rytmika "River Towns", a gdyby w takim "Silver Eagle" głos Knopflera podmienić chytrze na wokal Neila Younga, prawdopodobnie nikt by się nie skleił.
Płyta to mocno niedzisiejsza i mimo że wypełniona americaną, folkami, bluesami, nadal zachowująca coś z direstraitsowego feelingu, co najbardziej może słychać w singlowej "Beryl". Minister zdrowia i minister transportu zakazują słuchać jej podczas jazdy samochodem. Podpowiadają za to, że w wiosenne, czy letnie popołudnie idealnie sprawdzi się jako okazja do chwili refleksji w hamaku. Zrywając źdźbło trawy do żucia, sprawdzajcie jednak okolicę na obecność krów.
Mark Knopfler "Tracker", Universal Music Polska
7/10