Recenzja Lenka "The Bright Side": Wcale nie artystka jednego przeboju

Paweł Waliński

Lenka to maszyna do produkowania przebojów. Naprawdę dużych. Takich, które znacie, choć może nie zawsze kojarzycie je z osobą ich twórczyni...

Nowa płyta Lenki to bardzo solidne popowe nagranie
Nowa płyta Lenki to bardzo solidne popowe nagranie&nbsp 

Tak jest w przypadku megaprzebojowego "The Show". Numer przynajmniej kilkakrotnie słyszał każdy, kto nie spędził ostatnich lat w schronie przeciwatomowym albo na jakiejś odizolowanej od świata japońskiej wysepce, czekając na koniec drugiej wojny światowej. Ale to również numer, przy którym 90% ludzi zada pytanie: "Ej, ale kto to śpiewał?!". Lence podobna historia nie przydarzyła się zresztą tylko przy "The Show", ale i przy "Everything at Once", które ze względu na prostą zwrotkę i wymowny w tym kontekście tekst ("jestem wszystkim naraz"), służyło jako soundtrack do telewizyjnej promocji systemu operacyjnego Windows 8.

Dziecięce (jeśli nie nawet dziecinne) trochę w wydźwięku melodyjki, które są jej absolutnym atutem wracają i na "The Bright Side". I to już od pierwszego numeru, z bardzo chwytliwym upbeatowym refrenem skonfrontowanym z ni to indie-folkową, ni to toytroniczną zwrotką. Bo jasne, że choć hula tam ukulele, że większość instrumentów to normalny, poważny, muzyczny entourage. Jednak wszelakie przeszkadzajki, a nawet fortepian Lenka aranżuje i produkuje tak, że nie o koncercie myślimy, a o pluskaniu się w stawie z Panem Żabą, ważkach, liliach wodnych, złotych rybkach i całej reszcie bajkowego wodnego tałatajstwa. I jasne, że to mega naiwne, ale jednocześnie dlaczego mielibyśmy nie pozwolić sobie na to, żeby dać się tej lenkowej naiwności uwieść?

Nie znaczy, że mamy w tym stawie siedzieć przez całą płytę. "Blue Skies" zabiera nas w elektroniczne rejony brzmiące trochę jak "All Good Things", produkowanej podówczas przez Timbo, Nelly Furtado - zmiksowanej z Limahlem (parapety w tle). "Free" to z kolei klimaty podobne "Jungle Drum" Emiliany Torrini. Z "Unique" wracamy do indie-folku. Więc zamieszać stylistykami Lenka potrafi. Klamrą spinająca tę feerię barw jest raz: bardzo specyficzna i wsobna melodyka, dwa: to, że nad wszystkimi praktycznie numerami unosi się pogodny twee-popowy duch. No i natężenie chwytliwych zagrywek na ukulele jest tu tak wysokie, że nawet i Buka z "Muminków" #tańczyłaby.

Do tego teksty, które podnoszą na duchu nie gorzej, niż Sienkiewicz naród polski. Słoneczne, pękające wręcz od pozytywnej energii. Niestety jednak, w takiej porcji, że człowiek od tej słodkości może... sami wiecie co. Szczęśliwie mózg potrafi takie rzeczy na dłuższą metę wycinać. Jednym z dwójki numerów, które schodzą z tego melodycznego i tekstowego radosnego forte może jest tu mocno synthowo-samplowy "Go Deeper" (znakomity swoją drogą), choć i tu nie mówimy o depresji, a prędzej o tym momencie, kiedy - będąc sama w domu - baba idzie do lodówki po lody. Drugi to nie za dobry, generyczny, balladkowy "Hearts Brighter". Dwa na dwanaście - nie dają oczywiście rady przesłonić pozytywności płyty.

Nie jest to wielka sztuka i nie słyszę tu niczego na miarę przebojowości numerów wspomnianych we wstępie. Ale to bardzo solidne popowe nagranie, którego można posłuchać więcej niż raz i zdecydowanie bez obrazy dla inteligencji własnej. A w świecie popu to wcale nie taki powszechny atut. Lenka dowodzi, że mówienie o niej w kategoriach artystki jedynie singlowej, takiej, która z powodzeniem mieści się w telewizyjnej reklamie, jest mocno niesprawiedliwe.

Lenka "The Bright Side", Sony Music 6/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas