Recenzja Leighton Meester "Heartstrings": Nie taka dziunia, jakby się wydawało
Paweł Waliński
Znana z roli wiecznie knującej, zepsutej Blair, starletka "Gossip Girl" właśnie wydała płytę. Dolary przeciw orzechom, że to absolutne popowe dno? Jeśli tak to będziecie mocno zaskoczeni.
Meester to trzecia po Taylor Momsen (zespół The Pretty Reckless) i nagrywającej jakieś new age Emmy Rossum osoba z ekipy "Plotkary", która weszła w świat muzyki. Znając jej postać, a przecież naturalnym jest, by utożsamiać postać z aktorem ją odgrywającym, spodziewamy się r'n'b, z raperskimi wstawkami, numerów stricte popowych, pełnych kokainowego blichtru, najdroższych alkoholi, klubów, gdzie na bramce sprawdza się złote karty i tak dalej. Spodziewamy się, że Meester będzie truć o butach od Loubotina, śpiewać farmazony o markach torebek i ogólnie odwalać wczesną Lady Gagę. W końcu mniej więcej to robiła w 2009 roku, uskuteczniając jakieś taneczne popy.
A tu bęc. Płyta jest... folkowa.
Nie wierząc własnym uszom, przeszukuję więc internetsy w poszukiwaniu jakichś informacji, deklaracji programowych, przypadkowych ujęć sutka i w ogóle. Trafiam na zdanie, w którym Meester mówi, że jej muzycznymi idolami zawsze byli Neil Young i Joni Mitchell i że takiej właśnie muzyce oddała serce. Pięknie. I znajduje to odzwierciedlenie na "Heartstrings".
Wszystko brzmi, jakby do jednego wora wrzucić gitarowy pop z lat 60., alternatywne country, twee pop, folk i dream pop. W zupełności mieści się w szufladce singer-sogwriter. Wyprodukowane jest znakomicie, spójnie. Barwy muzyki są akwarelowo rozmyte, wilgotne, pachną balonową gumą i watą cukrową. I - uwaga - wszystko na "Heartstrings" Meester napisała absolutnie sama. Daleko więc tej płycie do produktu, do katalizowania popularności i urody młodej dziewczyny dla wyśpiewywania cudzych głodnych kawałków. Nic podobnego. To płyta zupełnie autorska. W dodatku jest na niej kilka naprawdę mocnych numerów, jak tytułowy, albo "Dreaming", czy "Blue Afternoon". Jest oczywiście kilka mielizn, zapychaczy, numerów wtórnych jak rynek nieruchomości. Ale nie tak wiele.
Wokal Leighton doskonale pasuje do tych rozmarzonych klimatów. Oferuje odpowiednią gamę barw, z szeptami, delikatnością, nostalgią. Nie szarżuje, ale potrafi szlachetnością dziewoi galopującej na jednorożcu chwycić za serce.
To bardzo piękny album i dla mnie zdecydowane "wtf miesiąca". Do użytku wielokrotnego. Bo któż by się spodziewał? Ale proszę, Leighton, o więcej takich niespodzianek, błagam wręcz. Bo jak piękna dziewczyna pięknie śpiewa, to przecież piękniej być nie może.
Na koniec natomiast złośliwość. Jeśli na innych łamach przeczytacie inną recenzję tego albumu, w której padnie porównanie do Lany del Ray, przestańcie ją czytać, a recenzenta zapamiętajcie jako absolutnego kretyna. A że takie porównanie padnie, to więcej niż pewne.
Leighton Meester "Heartstrings", Holly Wanting/Vagrant
7/10