Recenzja Król "Wij": W zasięgu ludzkich rąk
Król działa trochę na opak - przed perły współczesności rzuca wieprze z lamusa. Pozostawia słuchacza zawstydzonym i poruszonym jednocześnie. A przede wszystkim głodnym kolejnych przesłuchań.
Co tu dużo kryć, album "UL/KR" dał mi w pysk, tak że pociemniało przed oczami, a "Ament" solidnie poprawił. Jeżeli nie płakałem po rozpadzie gorzkowskiego duetu występującego pod nazwą będącą skróconym zapisem Ulicy Krokodyli, to głównie z przekonania, że solowy krążek Króla na pewno mnie znokautuje. "Szczenię", mój ulubiony polski singel 2014 roku, to właśnie zapowiadało. Niestety "Nielot" przeszedł zupełnie obok. To był bolesny przykład samopożerania czy może raczej samorozcieńczania się. To wszystko już było, tylko lepiej, intensywniej, zręczniej - uprawianie przez Błażeja stąpanie na granicy przesady od początku było obarczone ryzykiem i wymagało nie lada wyczucia, któremu obtoczonemu przez krytyków w cukrze artyście zabrakło.
"Wij" jest powrotem do formy. To oczywiście wokal będący znakiem firmowym twórcy - nabrzmiały, zawstydzający swoją intymnością, ale tym razem nie odciągający tak mocno uwagi od wszystkiego wokół. Do tego dochodzi selektywność brzmień i poziom realizacyjny pozwalający na tej płycie testować zestawy audio (najlepiej na fenomenalnym utworze "Szlag"). Największe wrażenie robią jednak same piosenki, bardzo słodkie na pierwszym planie i zdradziecko gorzkie na drugim, skupiające wiele elementów nie do końca przystających do siebie.
"Pośrednia stacja" będzie tu dobrym przykładem - trochę lo-fi, trochę rozstrojona, jakby między jej składnikami nie dość było spoiwa; sprawnie ruszająca z kopyta, pięknie cichnąca. Wydaje się Król sumą wielu nowofalowych inspiracji - choć trzeba pamiętać, że jeżeli Duran Duran, to raczej to z "The Chauffeur", a jeśli Human League to to z "I am the Law". Skojarzeń jest tyle, że każdy mógłby wypisać swoją długą listę, jednak przy tym wszystkim artysta pozostaje totalnie charakterystyczny. Również dlatego że mruga okiem dając znać, że doskonale wie jaki mamy rok. Nie wolno przeskakiwać, trzeba słuchać od początku do końca. Tu szczypta chorych ambientów, tam kwaśnej shoegazowej mgły, niby wszyscy odruchowo wskazują na lata 80., a tu wynika jakiś późniejszy new age, klubowe migotanie, odrobina gitarowej dyskoteki.
Maniera wokalna - teatralna, śmiałość w pogrywaniu z kiczem - bezgraniczna, do tego Król nie za bardzo by się mógł wydarzyć poza Polską. Ma coś z pokolenia naszych artystów, którzy ekspresję mają rockową, przyszło im jednak żyć w elektronicznych czasach. Odebrali syntetycznemu popowi sporą część sprężystości, wpompowali swoją nostalgię i spleen. Są na "Wiju" momenty grania jak z Alphaville czy z Kajagoogoo, naprawdę! "Za nimi" - pewno przez partię gitary - kojarzy mi się z Lady Pank. Rosną pytania - czy to aby nie był jakiś pastisz Grechuty? Czy zaraz nie wejdzie Olek Klepacz? Ale kompozycje się bronią i bronią zabiegów formalnych. Wpisane w kontekst, owszem, czasem pretensjonalne (jak to na naszej młodej scenie niezależnej) teksty działają. W tym całym tandeciarstwie jest już zupełnie nietandetna nadidea.
"Wij" wzrusza, irytuje, zastanawia, nawet nie wiesz kiedy poleciał czwarty raz i dlaczego te przeładnione kawałki po raz kolejny spuściły ci emocjonalny łomot. Na taką płytę czekałem. Dobrze, że wyszła w Kayaxie, bo zasługuje na szersze niż dotychczas pole rażenia i konfrontację z masowym gustem. Na odbiorcę, który będzie miał szansę spojrzeć "niealternatywnie", wyciągnąć z tych nagrań coś zgoła innego niż recenzenci dotychczas. Król w każdym polskim domu!
Król "Wij", Kayax
8/10