Recenzja Kasia Kowalska "Aya": To, czego chcesz, już masz

Królowa podszytych melancholią popowych ballad wróciła po dziesięciu latach od wydania ostatniego materiału z autorskimi utworami. I co? Jakaś rewolucja? Ależ skąd! "Aya" to taka płyta, jakiej można oczekiwać po Kasi Kowalskiej. Niemal.

Kasia Kowalska na okładce płyty "Aya"
Kasia Kowalska na okładce płyty "Aya" 

Kasia Kowalska to niewątpliwie fenomen polskiej sceny pop. Wokalistka trzyma się raczej na uboczu sceny, stroni od rozgłosu, ale nieustannie gra koncerty, a tylko dwa albumy z jej bogatej dyskografii nie pokryły się platyną. Trudno się dziwić: nawet jeżeli nie macie tej świadomości, to wiedzcie, że niemal każdy jej krążek zawiera przebój znany w zasadzie przez wszystkich.

Czym zjednała sobie fanów? Cóż, ma się wrażenie, że to trochę casus Edyty Bartosiewicz - nawet optymistyczna piosenka w wykonaniu wokalistki podszyta jest jakimś nieokiełznanym smutkiem, poczuciem tęsknoty. Przy okazji to po prostu kawał solidnego, popowego pisania utworów, przy czym Kowalska najbardziej swego czasu imponowała eksperymentami z elektroniką, z trip-hopem w roli głównej, co na przełomie wieków na naszej scenie nie było wcale aż tak oczywiste.

Coś jednak w pewnym momencie pękło - w 2010 roku Kowalska zakończyła dość intensywny, trwający od 1994 roku okres wydawniczy i zamilkła, rzucając na sam koniec album z interpretacjami utworów Grzegorza Ciechowskiego. Ostatni materiał z autorskimi utworami wydała zaś w 2008. Tak więc - prosta matematyka - od albumu, który możemy nazwać pełnoprawnym długograjem Kasi Kowalskiej, minęło już dziesięć lat.

Po płycie "Aya" słychać jednak od razu, gdzie przekierowana została energia wokalistki. Jest... pozytywniej! Bo czy powiedzielibyście kiedykolwiek, że wokalistka zaśpiewa słowa "Rzuć za siebie/Zwątpień czarnych garść/Będzie lepiej/Z tłem jaskrawych barw", by zakończyć piosenkę słowami "To, czego pragniesz, masz już w sobie/To, czego chcesz, już masz"? A tak się właśnie dzieje w tytułowym, otwierającym płytę utworze. Nawet jeżeli piosenka zaczyna się twardymi bębnami stowarzyszonymi z mocnym basem to ostatecznie podsumowywana jest przebojowym refrenem z chórkami na stadionową modłę.

Oczywiście nie spodziewajcie się, że Kasia Kowalska nagle wyskoczy wam z uśmiechem i motywującymi piosenkami, dzięki którym wyjdziecie momentalnie ze strefy komfortu. W gruncie rzeczy czuć tu dalej echa klimatu lat 90. z całym szafarzem mroku i tragedii, którą się jakimś cudem przetrwało, a której nigdy nie nazywa się otwarcie. Gdzieś tli się poczucie, że życie mogłoby być lepsze, a sam materiał od strony muzycznej wcale nie oponuje przed tym, by tak to odczuwać - kompozycje dalej operują w skalach molowych, brzmienie jest dość ciemne, całość jest osadzona wyjątkowo nisko, wręcz basowo (polecam wsłuchać się w gitarę basową, bo na tej płycie gra naprawdę perfekcyjnie), a jednocześnie jest bardzo matowa. Z tym, że płyta podszyta jest także wyrazistą nadzieją i świadomością, w jaką stronę należy zmierzać.

Weźmy piosenkę "Dla taty" dedykowaną zmarłemu ojcu wokalistki. Subtelne intro sugerowałoby smutną balladę. Artystka nie skupia się jednak na rozpaczy po stracie bliskiego - bardziej na lekcjach, jakie przekazał jej na przyszłość, dlatego też z czasem piosenka nabiera coraz większej dynamiki, a fortepianowi zaczyna towarzyszyć wyrazista, szybko przygrywająca sekcja rytmiczna zmuszająca podświadomie do ruszania stopą. Swoją drogą, wyjątkowo wzruszający numer.

Ciekawie prezentuje się też podszyta amerykańskim folkiem, bardzo lekka piosenka "Alannah (tak niewiele chcę)" - poza tym, pomyślelibyście, że na płycie Kasi Kowalskiej usłyszycie banjo? Przyjemny poziom utrzymują również "Teraz kiedy czuję" (potencjalny przebój z tej płyty) oraz "Czas się kurczy" z - ponownie - typowymi dla stadionowego rocka chórkami. Jeżeli zaś szukacie prawdziwie depresyjnych klimatów, ballada "Czerń i biel" z minimalistycznymi, intymnie potraktowanymi zwrotkami i monumentalnym wybuchem wokalu Kasi na refrenie sprawdzi się idealnie.


Niestety, po tym zestawie bardzo sprawnie zrealizowanych piosenek popowych album traci nieco ze swojej mocy. "Wyspy miliardów gwiazd" to piosenka utrzymana między barokowym popem a angielskim downtempo, co na papierze brzmi doskonale, ale ostatecznie pomysłów jest tu za dużo, przy czym żaden nie zyskuje na tyle miejsca, aby uznać, że został dostatecznie rozwinięty. "Krew ścinanych drzew" rozwija się powoli i zyskuje moc dopiero z garażowymi gitarami na modłę Męskiego Grania. Z kolei "Miłosne zbrodnie" trudno nie potraktować inaczej jak korespondujący z Bajmem zapychacz albumu (swoją drogą, bardzo podobny do jednej z piosenek z płyty "Blondynka" zespołu Beaty Kozidrak, co można jednak jakoś wyjaśnić udziałem Adama Abramka w roli kompozytora obu piosenek).

Na szczęście na sam koniec zasadniczej części płyty dostajemy "Tam, gdzie nie sięga ból" - jeżeli tęsknicie za balladami z lat 90., i to w tym dobrym znaczeniu, poczujecie się jakbyście weszli właśnie do wehikułu czasu. Dźwięki gitary oraz fortepianu, a na nich położony przejmujący wokal Kasi Kowalskiej - brakuje tylko odbijających się od szyb kropel deszczu podczas nocnej jazdy samochodem.

"Aya" to żadna tam "nowa Kasia Kowalska", tak samo jak nie ryzykowałbym stwierdzenia, że to krążek dojrzalszy niż poprzednie pozycje. Cały czas mamy do czynienia z tą samą wokalistką, która po prostu jest krok dalej w swoim życiu i na pewne sprawy patrzy inaczej. Jest solidnie, w porządku i łatwo wyczuć tu kilka potencjalnych hitów radiowych. A ponieważ w żaden sposób nie urągają inteligencji i pisane są z głową, co nie jest w przypadku rodzimego popu zawsze takie oczywiste, to tym lepiej. Żadnej rewolucji - po prostu porządny album.

Kasia Kowalska "Aya", Universal Music Polska

7/10

Fragment koncertu Kasi Kowalskiej na TLFO 2017INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas