Reklama

Recenzja Kasai "Equals": Wyjście z cienia

Czasami zdarza się, że aktor, który całe życie grał role epizodyczne albo trzecioplanowe, dostaje okazję, aby wykazać się umiejętnościami. Wówczas okazuje się, że ten pierwszy plan nad wyraz dobrze do niego pasuje. Z muzykami bywa tak samo, a Kasai jest najlepszym tego przypadkiem.

Czasami zdarza się, że aktor, który całe życie grał role epizodyczne albo trzecioplanowe, dostaje okazję, aby wykazać się umiejętnościami. Wówczas okazuje się, że ten pierwszy plan nad wyraz dobrze do niego pasuje. Z muzykami bywa tak samo, a Kasai jest najlepszym tego przypadkiem.
Katarzyna Piszek debiutuje na własny rachunek jako Kasai płytą "Equals" /

Katarzyna Piszek nie należy do osób, które brylowały wcześniej na pierwszym planie. Jeżeli myślicie o niej jako o absolutnie anonimowej postaci, zapewne zaskoczy was, że okazji do usłyszenia artystki w akcji było do tej pory niemało. W końcu mówimy o postaci, która odpowiadała za klawisze oraz chórki na płytach "Składam się z ciągłych powtórzeń" Artura Rojka oraz "Clashes" Brodki. Co więcej, współtworzyła projekt (aż na palce ciśnie się słowo "supergrupę") Rita Pax, kojarzony przede wszystkim z Pauliną Przybysz. A to tylko część czołówki polskiej sceny muzycznej, z którymi współpracowała. Dla formalności wymieńmy jeszcze Edytę Górniak, Anię Dąbrowską, Karolinę Kozak oraz Natalię Kukulską. Zaskoczeni?

Reklama

Widocznie nadszedł moment wzięcia sprawy w swoje ręce i wyjścia z cienia. Słychać na "Equals", że Kasai - który to pseudonim przybrała Katarzyna Piszek - ciążyła perspektywa pracy na rzecz bardziej znanych artystów. Trudno bowiem czuć się spełnionym działając dla innych, gdy ma się aż tyle do zaoferowania. Podstawowa uwaga po przesłuchaniu albumu: mamy do czynienia tak naprawdę z dwoma obliczami artystki, z których równie dobrze dałoby się złożyć dwie różniące się od siebie EP-ki. Jednakże w takiej formie obie byłby równie intrygujące oraz niepozbawione silnych emocji.

Pierwsze oblicze to Kasai elektroniczna, bliska chłodnym skandynawskim klimatom pokroju Björk, Husky Rescue czy múm. W jego ramach artystka serwuje nam chociażby niepokojące "Selfservices", w którym szybka, elektroniczna, lekko przytłumiona perkusja kontrastowana jest z niespiesznie snującymi się, potężnymi smyczkami (skojarzenia z "Homogenic" są jak najbardziej słuszne). Do "Eyes Made of Glass" wpuszczono więcej kolorów, ale wciąż to kompozycja zawierająca w sobie podskórną dawkę neurotyzmu.

Bardzo ciekawie prezentuje się "Salvages": idealny przykład tego, w jaki sposób należy budować napięcie w utworze - dawno nie słyszałem tak satysfakcjonującego rozwiązania kompozycji w piosence, a to jak działają te klawisze to czysty miód. Ba, aż chce się rzucić w taneczny wir razem z autorką "Equals". Mamy jeszcze kończące płytę "Kim" rozpoczęte glitchowanymi, słodziutkimi klawiszami (to Rhodes?), do którego z czasem dochodzi syntezatorowe arpeggio wyjęte wprost z imprezy trance'owej.

Po zakończeniu głównej części "Kim" utworu czekamy minutę w ciszy i otrzymujemy dawkę drugiego oblicza Kasai: brzmienia akustycznego, opartego w większości na kojących dźwiękach fortepianu. Pomimo bardziej intymnego charakteru, nie brakuje tu momentów o potencjale przebojowym: zwrotki "Vision Quest" zadowolą zwolenników jesiennej melancholii, ale refren - jakby wyrwany z zupełnie innego świata - to dowód na doskonały zmysł do pisania melodii, podobnie zresztą jak teatralne "Epiphany". Imponuje "Impostor": z początku delikatny, z czasem nabiera coraz więcej ciężkości. Absolutnie świetnie wypada również "Sun Spirit" sytuujące się między twórczością Anji Garbarek oraz dojrzałego Talk Talk (szczególnie pod koniec, gdy do akcji wchodzi klarnet).

Sama barwa głosu Kasai jest niezwykle przyjemna i warsztatowo nieskazitelna. Ciekawy jest za to fakt, że w górkach nabiera czegoś, co postanowiłem sobie nazwać barokową barwą - posłuchajcie, gdy wchodzi na wyższe rejestry w "Selfservice" oraz "Vision Quest", a prawdopodobnie doskonale zrozumiecie, co mam na myśli. Na spory plus należy zaliczyć brak niepotrzebnych ozdobników oraz tendencji do nadmiernego eksponowania swoich umiejętności wokalnych, co w gatunkach bliskich artystce zdarza się nad wyraz często.

Czyli jak to jest? Mamy kolejny świetny debiut na polskiej scenie muzycznej? Jak najbardziej! To, co może być największym zarzutem wobec "Equals" to fakt, że nie jest to twórczość, która porywa błyskawicznie. To album do powolnego odkrywania smaczków, których jest tu zaskakująco sporo. Gdy poznacie płytę na tyle dogłębnie, aby cieszyć się nią w stu procentach, być może okaże się, że Kasai nagrała dla was najciekawszą pozycję muzyczną tego roku.

Kasai "Equals", ART2 Music/Agora

8/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy