Recenzja Iza Kowalewska "Pod dachami Paryża": Rozglądam się za innymi dachami

Paweł Waliński

Bezkrytyczne zapatrzenie nawet w najlepsze wzorce może dawać bardzo, ale to bardzo średnie efekty. Nowe nagranie Kowalewskiej to dla mnie woda na młyn takiej tezy.

"Pod dachami Paryża" to oczywiście hołd dla wielce popularnej u nas tradycji francuskiej chanson
"Pod dachami Paryża" to oczywiście hołd dla wielce popularnej u nas tradycji francuskiej chanson 

Izę Kowalewską, o ile nie słyszeliście jej dwóch poprzednich płyt, możecie kojarzyć przede wszystkim z polsatowskiego "Must Be the Music", gdzie prezentowała numer "Nocna zmiana kobiet". Jurorów zdobyła jakąś oddzielnością, osobnością; brzmieniem szalchetnym, niedzisiejszym, szczerym i pełnym zaangażowania. Te same atrybuty znajdziecie na "Pod dachami Paryża". Sęk w tym, że co w jednym numerze wypadało fajnie i cieszyło, w nagromadzeniu staje się absolutnie nieznośne. Doprowadza do stanu, kiedy człowiek rozgląda się dookoła, szukając przedmiotów, którymi mógłby zrobić sobie krzywdę. A po jej zrobieniu toczyć krew i łzy, jak wydaje się je toczyć Kowalewska. Do absolutnego znudzenia.

"Pod dachami Paryża" to oczywiście hołd dla wielce popularnej u nas tradycji francuskiej chanson. Siłą rzeczy jest to też ukłon do przesyconej francuszczyzną tradycji polskiej ballady z okolic czy to Piwnicy pod Baranami, czy piosenki aktorskiej w ogóle. Poczyniwszy taką konstatację i będąc takiej muzyki entuzjastą, znajdziemy na albumie Kowalewskiej wszystko, czego nam trzeba. Aranżacje dyskontujące brzmienie akordeonu, zaduch paryskich knajp, bardzo charakterystyczny wokal, często pojawiający się gościnnie na płytach innych artystów. A przede wszystkim charakterystyczną dla francuskich śpiewaków nadekspresję i - co jest logiczną i konieczną owej konsekwencją - manieryczność. Ale...

Bo jakieś "ale" przecież być musi. Pierwsze jest takie, że rzeczona nadekspresja, a i własna maniera Kowalewskiej są na dłuższą metę jak powolne tonięcie w ruchomych piaskach, czy bagnie. Na poziomie trzeciego, czwartego numeru robi się już ciężko, mozolnie. Ciśnienie na to, by poetyckość tekstów dorównywała francuskim wzorcom też więcej szkody robi tej płycie niż dobrego, bo zdarzają się ocierające się o grafomanię linijki. Cała płyta jedzie jakimś niesamowitym forte, ciężar gatunkowy idzie kroić strażackim toporkiem. W efekcie zamiast przynosić relaks, zwiewną refleksję, materiał epatuje mozołem. I jasne, że wyciąć z tego można niejedną naprawdę piękną balladę, jednak w takim zagęszczeniu obcowanie z Kowalewską jest drogą przez mękę.

Recenzja to oczywiście subiektywna, bo jej autor nie jest szczególnym fanem tego typu muzyki. Jasne, że ktoś komu do chanson bliżej, pewnie będzie dla "Pod dachami Paryża" łagodniejszy. Może wręcz da się takiej komasacji intensywnych wrażeń uwieść. Ja jednak nie umiem. Spod paryskich dachów Kowalewskiej spoglądam ku innym dachom. Mniej zadymionym, mniej melodramatycznym. Takim, gdzie jest czym oddychać. Fanom gatunku zdecydowanie polecam. Nie-fanom kategorycznie odradzam.

Iza Kowalewska "Pod dachami Paryża", Universal

5/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas