Recenzja Illusion "Anhedonia": Moc i mrok
Aż dziwne, że muzycy Illusion wybrali właśnie anhedonię, czyli niezdolność do odczuwania emocji, na tytuł swojego najnowszego albumu. W końcu ten aż kipi od emocji i zaraża swoją nieposkromioną energią, nawet jeżeli na próżno szukać w nim światła.
"Nie ma lipy!" - chciałoby się rzecz. Ale Lipa właśnie jest, nagrał drugi studyjny album z Illusion po ich reaktywacji i... radzi sobie wręcz doskonale. Poważnie, proszę wybaczyć entuzjazm, ale "Anhedonia" zwyczajnie jest zbyt dobrym materiałem, aby potraktować ją w nieco lekceważonej kategorii albumów muzycznych weteranów. Być może to kwestia tego, że u Tomka Lipnickiego i ekipy nie czuć ani grama cynizmu, zmęczenia czy wykorzystywania zainteresowania. "Anhedonia" to - zupełnie wbrew tytułowi - krążek pełen pasji, na którą to większość muzyków powinno patrzeć z zazdrością. Inna kwestia to fakt, że głównie słyszalna jest jako sposób kanalizowania własnej wściekłości.
Gdy w "Okruchach udręki" Lipnicki śpiewa "Czasami wypływa ze mnie mrok" to łatwo zrozumieć, że wokalista jest nim w zasadzie wypełniony. Artysta nie bierze bowiem jeńców: wokal na większości płyty jest agresywny, charczący, ofensywny, poruszający się wręcz na granicy growlowania.
Potężny tembr głosu Lipnickiego wzmagany jest przez teksty ujawniające wrażliwość muzyka na aktualne problemy społeczne. Chociaż nie są to przecież liryki zbyt skomplikowane, to prostym "Niby człowiek, niby brat/Niby wolność, niby świat" czy "Ile powstało książek o zagładzie?/Jak wiele filmów?/Czy ludzie od tego stali się lepsi?/Czy trzeba nam większego zła?" potrafi obudzić sumienie słuchacza. Jeszcze bardziej dobitnym przykładem jest singlowe "Kto jest winien?", poruszające problem relatywizmu wyrządzanych sobie wzajemnie krzywd. Poważnie, wgryźcie się w teksty, bo "Anhedonia" to jeden z tych przykładów albumów, które nie dość, że mają zmuszać do myślenia, to jeszcze idealnie współpracują z warstwą dźwiękową.
No właśnie, co z samą muzyką? Jeżeli kręciliście głową na bardziej eksperymentalne czy wyrafinowane formy ze strony Illusion, tu poczujecie się jak w domu. "Anhedonia" to bowiem najbardziej agresywna i najprostsza od strony kompozycyjnej pozycja od grupy od czasu ich drugiego albumu. Tak, tego, z którego pochodzi kultowy "Nóż". Z tym, że nawet na "dwójce" były wyraziste momenty wytchnienia, a całość też nie przechodziła w takie poziomy agresji, na jakie można się natknąć w przypadku "Anhedonii".
Tu album od początku bierze słuchacza za mordę i daje mu co najwyżej odpocząć na kilka sekund. Ot, chociażby kojarzącym się z nową falą intrem w "Od zawsze donikąd" dobitym apokaliptycznym spoken-wordem, ciekawymi wymianami wokali w "Tchórzu" oraz lżejszymi partiami w kończącym krążek "Zanurzam się". Całość to jednak osadzone nisko, mocno przesterowane riffy, współgrające z morderczymi werblami i brnącymi do przodu stopami perkusyjnymi. Posłuchajcie takiej "Metamorfozy" - to przecież najbardziej groove metalowy numer ze wszystkich dokonań Illusion!
Doskonałe jest też brzmienie: ciemne, brudne jak diabli, wręcz potężne, ale jednocześnie niesamowicie przestrzenne, podkreślające dynamikę albumu. To bogactwo pozwala docenić poukrywane w kompozycjach smaczki, których może nie jest tu przesadnie dużo, wszak to w gruncie rzeczy pozycja prosta, u podstaw nieco wręcz punkowa, ale koniec końców słychać tę dbałość o szczegóły.
Szczerze mówiąc, śmiem twierdzić, że "Anhedonia" to jedna z najlepszych pozycji w dyskografii Illusion, a na pewno najmocniejsza pod względem siły przekazu i muzycznego przebicia.
Illusion "Anhedonia", Presscom
9/10