Recenzja Hans "Poprawna praca serca": Niepoprawny
Hans jest raperem z książek, nie z memów. Z fraszek, nie tweetów. Z długich nocnych rozmów, nie z messengera. Tę niedzisiejszość, może nawet anachronizm słychać. Paradoksalnie jest odświeżająca w czasach celebrowania rapowej chamówy.
O ile nie zaczniemy wydziwiać, to szczerze mówiąc niewiele jest gatunków muzycznych, o które Hans przed dwie dekady swojej kariery się przynajmniej nie otarł. Zwłaszcza gdy liczymy działania solo, współpracę z Deepem w ramach Pięć Dwa czy udzielanie się w Luxtorpedzie. Melodyjny styl nawijania pasuje do wielu bitów i kompozycji. Szalona głowa podsuwa pomysły w wielu konwencjach, a sprawne ucho pozwala na ich bezbolesną realizację. Jest jeszcze tytułowe serce. Nie wiem czy jest przerośnięte, ale pracuje więcej niż poprawnie. Otwarte, na dłoni, wydaje się kluczem do tego, co na płycie się dzieje.
"Jestem wam winien wszystkim razem i z osobna / wdzięczność za to wszystko, co mam / za to, kim jestem i kim nigdy już nie będę / powinienem na kolanach codziennie wam dziękować / i co ma zrobić biedny, głupi introwertyk / gdy większość życia przeżywa do wewnątrz/ skąd macie wiedzieć, jak jesteście mi bliscy / jeśli jedyne, co umiem, to o tym napisać / ile razy ściek spływa falą / i to jedyne, co dla siebie mamy / słowa, co zagaszą, słowa co palą / zostawiają zgliszcza i brudne plamy" - rapuje Hans i mało kto z odbiorców będzie mu liczył rymy, czy sprawdzał ich dokładność, bo twórca słuchacza sobie wychował, zaprzyjaźnił się z nim, przyzwyczaił go do ekstrawagancji w twórczości, które szły jednak w parze z ludzką normalnością na co dzień. Nikt tu nie zamknął się w wieży, raczej szedł ze swoimi demonami w tłum.
Pierwszy singiel "Ego-tyka" (uwaga, spoiler!) był gorzkim autooskarżeniem, przybliżał korespondencję z pracownikiem hospicjum dziecięcego i jego pacjentem, którego zalatany i niewylewający wówczas za kołnierz raper nie zdążył odwiedzić, przez co potem przyszło zderzyć mu się czołowo z własnym sumieniem. Drugi utwór promocyjny, "Kastet", dedykowany jest partnerce Hansa i choć napisany tak, że do wielu związków i sytuacji można go z powodzeniem przymierzyć, to zawstydza skrajnie osobistymi wersami, m.in. o "ustach krwawiących od nocnych spowiedzi" i zostaje zwieńczony wyznaniem "kocham cię jak burza, jak bezsilna furia".
Wyróżnić trzeba upstrzone zdrobnieniami i intymnymi neologizmami "Kiedyś zaśpiewam Ci", w którym w supeł związana została przeszłość, teraźniejszość i przyszłość córki twórcy. Pięknie, choć mocno niedzisiejszo napisana "Katastrofa w nadfiolecie" od rozmazujących się chabrów za szybą samochodu dociera do eksplozji supernowej i zaraz wraca karnie pod serca kobiet, bo traktuje przecież o tym, żeby bardziej zauważać to, co pod nosem, a mniej wgapiać się w mrzonki przez lunetę. "Czy to nie jest większe i ważniejsze dobro / niż błyszcząca, odległa, kusząca powierzchowność? / no bo jeśli to jednak nie jest prawda / to pozostaje tylko zjeść sałatkę z McDonalda / kwadratowo się uśmiechnąć docelowo na Instagram / popić życie colą light i zaszczepić się na katar".
Zakończenie "Katastrofy..." jasno pokazuje, że podmiot liryczny czuje potrzebę otrząśnięcia się z liryzmu, z dużych słów, że chce harcować, ironizować i śmieszkować. Różne to jest poczucie humoru. "Na miejsce" jest trochę z Abradaba (sprawdźcie "Blask") a trochę z Łony - stylowo, elegancko nakreślona scenka. "Vatos locos" to już Kazik, historia podatkowa zaprezentowana w formie latynosko wystylizowanej piosenki, żart prostszy, niestety mocno sfatygowany. "Oda dowa dywy mowy" i "Diss wszechmogący" to błazeństwa ubrane w całkiem zaawansowane ćwiczenia formalne. "Gin ekolog" z kolei idzie w absurd, by z tytułowego dowcipu słownego rozwinąć się w satyrę na urzędniczy paraliż Unii Europejskiej.
Jeżeli chodzi o mnie, to Hans równie często mnie wzrusza, co rzadko bawi. Zeus wpadł na to, żeby gierki słowne i co bardziej hermetyczne zabawy autorskie odseparować od właściwej płyty - dlatego premierze zeszłorocznej "To pomyłka" towarzyszyła epka "Nie w formie". U Pablopavo po debiutanckim "Telehonie" kawałki w duchu formalnej szarży w stylu "XXL Yeti Funk" nie łączyły się już raczej później z melancholijnymi, rymowanymi opowiadaniami. A poznaniak kolejny raz sprawnymi dłońmi zszywa płytę-Frankensteina. Również muzycznie, bo krążek rockuje (zbytecznie wyciągnięte z radiowego lamusa "Dla was"), funkuje ("Oda..."), bluesuje ("Kiedyś..."), nie boi się nawet trapu (udany "Kastet" Magiery).
Irytuje mnie nierówność tych bitów (najlepiej siada tu i tak klasyczny hip hop), ale przede wszystkim to, że taka wrażliwość, pisarska i wokalna sprawność, jest w służbie skeczu i prostej, branej "na chłopski rozum" satyry, zwłaszcza, że o Hansie wciąż dyskutuje się patrząc przez pryzmat "To my Polacy", "Polaka wyjątkowego" czy "Tadka PaIiwody", a mógłby docierać częściej do fanów, dajmy na to, Bisza.
Dość jednak myślenia życzeniowego i subiektywizowania - raper jest do brania z całym bogactwem sposobów wyrażania się. Można z nim sporo przeżyć, ma wyłączonego autopilota i autocenzora. Jest odpoczynkiem w czasach, gdy raperzy trollują, pozują na socjopatów, świadomie kaleczą i tłamszą język, odmieniają przez nazwy marek, ale nie przez przypadki, ograniczają swój zasób słów, by przypadkiem nie zakłopotać odbiorcy i nie dostać w czoło zarzutem o pretensjonalność. "Poprawna praca serca" to emocje, ale i święto słowa właśnie. Hans umie wypisać to, co młodsi muszą wykrzyczeć, wypłakać i wyskakać.
Hans "Poprawna praca serca", TRIP Records
7/10