Reklama

Recenzja GrubSon "Holizm": Rap w wersji holistycznej

"Holizm" jest jak pudełko smacznych czekoladek. Odnajdzie się przy nim zarówno słuchacz, który pamięta starsze czasy, jak i osoba dopiero zaczynająca przygodę z rapem.

Pojawienie się w dyskografii tak popularnego kawałka, jak "Na szczycie" to obosieczny miecz. Z jednej strony to niewątpliwy sukces, który może sprawić, iż o danym artyście będzie się mówiło dużo i długo. Z drugiej - palący problem, gdyż słuchacze (ci mieniący się świadomymi) mogą obrócić się na pięcie i odejść do kogoś, kto jeszcze nie trafia do mas. Tomasz "GrubSon" Iwanca był więc przez niektórych traktowany jako ciekawostka z pogranicza rapu, dancehallu i reggae, a to bardzo krzywdzące postawienie sprawy, o czym przekonuje naprawdę dobry "Holizm".

Reklama

Szerokie stargetowanie. To wywodzące się z korposlangu wyrażenie dobrze oddaje myśl przewodnią wtłoczoną w ramy nowego wydawnictwa. Myśl, którą dało się zrealizować w stu procentach dzięki powołaniu do życia aż 21 utworów. Przy tak zasobnym krążku nie było kłopotu z nawinięciem dosłownie o wszystkim i dla wszystkich. Można rzec, że na "Holizmie" nieustannie przenikają się dwie kontrastujące ze sobą sfery zainteresowań: młodszego i starszego odbiorcy. Ten pierwszy uśmiechnie się szeroko, słysząc obie części "Mam Talerz Show" czy lekko świńskiego, czerpiącego pełnymi garściami z repertuaru internetowych memów i filmików "Cwaniaczka". Bardziej doświadczeni słuchacze zasmakują zaś w "Ciepłym brzmieniu Kalifornii", które ma gęstego dęciaka, urok g-funku i Mesa w formie, livebandowym "Sanepidzie" z popisującym się gospodarzem i szalejącą perkusją oraz wolno rozpędzające się "Obrazy" z pięknym bębnem.

Pomiędzy dwoma światami potencjalnych fanów reprezentant MaxFloRec porusza się z niemałą gracją. Zadania nie miał prostego - rozstrzał klimatyczny był ogromny, a do tego same podkłady do najłatwiejszych nie należały. Przydały się zatem doświadczenia z gatunków, w których realizował się muzycznie. Nie ma różnicy, czy akurat zasiada na stołku przy szantowym "Nie jestem", czy też parodiuje telewizyjne show w "Łap kurę". To po prostu dobrze brzmi, bo nie brakuje przyspieszeń, droczenia się z bitem i zgrabnego wchodzenia w różne role, choć może szkoda, że nadal musimy poczekać na korzennie rapowy krążek.

Z "Intra" wynika instrukcja dotycząca tego, jak podchodzić do warstwy muzycznej. Chodzi o "otwórz się na nowe horyzonty". To dość niejasne sformułowanie, bo produkcja nie zaskakuje wykręconym, elektronicznym brzmieniem czy skrajnym potraktowaniem danej stylistyki. Jest raczej miło i ciepło, acz różnorodnie, co należy poczytywać jako plus albumu. Pomimo tego, iż brak tu ewidentnych wygrzewek, połączenie tylu elementów w całość było nie lada wyzwaniem. Nawet w strukturze poszczególnych podkładów mogły pojawić się komplikacje, co najlepiej unaocznia "Girls Anthem" - utwór ciekawy, wprowadzający się na wskroś newschoolowym wstępem, do tego z kilkoma fakturami, które należy zlepić, bo inaczej pojawia się zagrożenie kakofonią.

Kolejny solowy materiał GrubSona pokazuje, że w jakimś stopniu da się pogodzić dążenie do zdobycia jak największej liczby entuzjastów spoza kręgów rapowych i pozostawienie przy sobie fanów sprzed okresu boomu na własną twórczość. Przepis? Szerokie otwarcie drzwi dla innych gatunków, dystans i solidne umiejętności.

Grubson - "Holizm", MaxFloRec

8/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach Interii!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: GrubSon | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy