Reklama

Recenzja Fismoll "Box of Feathers": Starszy, zdolniejszy, dojrzalszy

Są tacy artyści, którzy wiedzą, jak muzyką dotknąć duszy. Nowym albumem Fismoll stawia się w tym gronie.

Są tacy artyści, którzy wiedzą, jak muzyką dotknąć duszy. Nowym albumem Fismoll stawia się w tym gronie.
"Box of Feathers" Fismolla to album naładowany smutkiem /

Kiedy dwa lata temu 21-letni dziś Arkadiusz Glensk, ukrywający się pod pseudonimem Fismoll, wydał swój pierwszy album "At Glade", z miejsca zyskał sympatię fanów alt-popu. Pech sprawił, że debiutował wtedy również Dawid Podsiadło, zgarniając Fismollowi sprzed nosa statuetki za najlepszy debiut w 2013 roku. Na szczęście Glensk wydaje się nie przywiązywać wielkiej wagi do nagród, więc szybko wrócił do studia, by nagrać album, przy którym "At Glade" brzmi jak zwykła wprawka.

Przede wszystkim "Box of Feathers" zaskakuje jeszcze większą dojrzałością i doprowadzoną już do perfekcji umiejętnością odpowiedniego dawkowania emocji. To album naładowany smutkiem, ale nigdy nieprzekraczający linii dzielącej melancholię od płaczliwości, a przy okazji niepozbawiony nadziei. Przez to w dzień nie rusza tak jak przy zmierzchu, świetnie działa w środku nocy, jednak najlepiej sprawdza się o świcie.

Reklama

Nie ma tu patosu, nawet gdy Fismoll w "Holy Ground" rzuca rozklejające "I can smile/like I've never cried" przy akompaniamencie wolno przygrywających skrzypiec. I nawet jeżeli inspiracje dalej są słyszalne, to nie narzucają się tak jak na "At Glade". Kiedy wydaje się, że "Eager Boy" ze swoim połączeniem delikatnej gitary i fortepianu, mogłoby uchodzić za utwór kolejnego alter-ego Keitha Kenniffa, piosenka pod koniec wybucha, częstując słuchacza mocną solówką gitarową. "Tales" ze swoim perfekcjonistycznym dodawaniem kolejnych składników do kompozycji jest w pełni własne, a przełamanie utworu w połowie wejściem downtempowej perkusji to moment istnie "ciarogenny". Mimo wielowarstwowości poszczególnych piosenek, całość jest kameralna do takiego stopnia, że słuchacz zaczyna odczuwać wyjątkową więź między sobą a autorem.

Połowę sukcesu należy oddać partiom wokalnym, wszak bez nich "Box of Feathers" straciłoby sporo ze swojego uroku. Tenor Fismolla wydaje się początkowo nieco monotonny, a jednak skala głosu muzyka budzi spory podziw, szczególnie, gdy ma się wrażenie, że lada chwila podejdzie pod falset. Czasami wokal może kojarzyć się z Markiem Hollisem (szczególnie w "Cracking Ground"), gdyby ten brał udział w profesjonalnych lekcjach śpiewu. Z drugiej strony to szukanie punktów odniesienia na siłę, gdyż mamy do czynienia z wokalistą prawdziwie unikalnym.  

Jeśli próbować się czegoś przyczepić, to najwyżej niezbyt przemyślanej pory wydania krążka. Marzycie o szczęśliwych, beztroskich wakacjach? Przeczekajcie z przesłuchaniem "Box of Feathers" do jesieni. Nie myślcie, że mało tu słońca - wręcz przeciwnie, choć jego blask wydaje się przedzierać do słuchacza jakby przez mgłę. Bardziej mowa o tym, że to po prostu płyta na tyle angażująca i wciągająca bez reszty, że trudno będzie was odciągnąć od głośników.  

Fismoll "Box of Feathers", Nextpop

9/10

Zobacz teledysk "Eager Boy":

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Fismoll | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy