Recenzja Enigma "The Fall of a Rebel Angel": Tam od razu enigma...
Paweł Waliński
Dwadzieścia sześć lat od debiutu zatytułowanego "MCMXC a. D." (czyli "1990"), choć mogło Wam to umknąć, Enigma nadal wydaje nowe płyty. Nieczęsto, ale wydaje. Dziś kilka refleksji nad najnowszą.
Pamiętam (jak przez mgłę, ale zawsze) przełom epok, kiedy PRL-owskie sztandary były masowo wynoszone z pachnących starą boazerią wnętrz urzędów, a nastały nagle kapitalizm zdobywał sznyty na łóżkach polowych i ulicznych kocach, by później przenieść się do straganów szczęk, albo - o ile bozia dała - niedużych lokali murowanych. Moi starzy prowadzili podówczas w moim rodzinnym mieście stoisko muzyczne, towar czerpiąc ze zlokalizowanej bodaj w podwarszawskich Markach hurtowni Elbo. Hurtownia ta na masową skalę okradała artystów rodzimych i zachodnich, korzystając z nieistniejącej jeszcze wtedy regulacji praw autorskich.
Wśród hitów sprzedażowych, pomijając oczywistości w stylu Collinsa, czy Jacksona znajdował się pierwszy, kultowy już dziś Zenek, pięknisie z Milli Vanilli, niedawno zmarły Colin Vearncombe aka Black i tak dalej. Pełen zamęt przełomu epok. Ale była i płyta dosyć w tym zestawieniu zaskakująca. O takim Dead Can Dance, czy właściwym world music nie wiedział w tamtym czasie w kraju pies z kulawą nogą, w najlepsze więc pod strzechy wkradała się world music siostra uboższa, a więc new age. A wkradała się pod postacią pieśni "Return to Innocence", bo to ona zazwyczaj była powodem, by debiut Enigmy kupić.
Projektowi Michaela Cretu komercyjnie pomagało też to, że jego ówczesną żoną była znana skądinąd niemiecka wokalistka dance-popowa, Sandra. "Powrót do niewinności" był w tamtym czasie mega-hiciorem. Tym bardziej dziwiło więc, że zatrudniony przez mojego starego młokos o wdzięcznej ksywce "Moskwa" zamiast raczyć się Enigmą całymi dniami katował na stoisku jakiegoś Vadera, czy nowinkę w postaci "Altars of Madness" Morbid Angel.
Ale do meritum... new age od tamtego czasu bardzo jednoznacznie źle się zweryfikował. Tu się oparł o chillout, tam poszedł ramię w ramię z toporną elektroniką, albo nudnymi jak flaki z olejem śpiewami katabasów. Artystycznie z tej sceny nie wyszło praktycznie nic noszącego choć odległe znamiona szczególnej jakości. Zazwyczaj jednak new age opierało się na przyzwoitym rzemiośle. I tak jest na "The Fall of a Rebel Angel". Udziwniona elektronika, nieraz stojąca na progu drum'n'base'u, formy kompozytorskie ocierające się nierzadko o prog rocka, ale w większości muzyka ilustracyjna i ambientowa.
Cretu deklarował: "Moim zamiarem było ponowne uchwycenie ducha Enigmy z tamtych czasów [debiutu - red.]. Album opowiada o symbolicznej drodze do odkupienia. Chciałem to jednak uczynić już za pomocą całkiem innego języka". Jasne Michael. Fajnie się pewnie przy tym jedzie samochodem (dostawczym), czy czyści linoleum (hotelowe), tudzież dywanik (w windzie), ale sacrum nie ma tu za grosz. Nowa Enigma to bardzo sprawny, a jakże, ale jednak muzak. Kto chce wzruszeń mniej przyziemnych niech idzie ich sobie szukać na płytach na przykład Anny von Hausswolff.
Tutaj mamy śpiewy mnichów i delfinów, a po sąsiedzku stoi Buddha Bar, paryski lokal Claude'a Challe. Czyli brand, marka, produkt, dział sprzedaży, kapitalizm, curry do podgrzania w mikrofalówce. I ani trochę nie zmienia to faktu, że jak w przypadku każdej poprzedniej płyty Enigmy słucha się tego bardzo przyjemnie, choć może nie licuje to z rokiem 2016 i nie musi ciągnąć się przez całe dwie godziny. Bo tyle właśnie nasz zbuntowany anioł z tytułu nagrania upada w wersji deluxe, czyli z autorskim komentarzem. Niech temu aniołowi ktoś balast poda.
Enigma "The Fall of a Rebel Angel", Universal Music Poland
5/10