Recenzja David Guetta "7": Taniec z gwiazdami
David Guetta sprytnie to sobie wymyślił. Chciał zadowolić wszystkich i sukces osiągnął w 50 proc. Dobre i to!
Czasy, kiedy David Guetta wyskakiwał niemalże z każdej lodówki już minęły. Raczej bezpowrotnie, bo rozgłośniami i parkietami rządzą już inni producenci, którzy podobnie jak francuski DJ ratują się tylko i wyłącznie zaproszonymi gośćmi. Nowy album "króla" electro house'owych, często ckliwych i pozbawionych jakiegokolwiek uroku melodyjek, nie powoduje grymasów na twarzy. To już naprawdę duży sukces, ale muzyk ma jeszcze jednego asa w rękawie.
"7" zaskakuje jeszcze przed wciśnięciem przycisku "play". Dwupłytowy album przedstawia dwa oblicza producenta, z których te drugie, zdecydowanie mniej znane, potrafi nawet dać trochę frajdy. David Guetta na pierwszej płycie to artysta w swojej najbardziej znanej postaci - twórca popowych hitów, które sprawdzą się w stacjach radiowych pod każdą szerokością geograficzną. Znacznie lepsza i ciekawsza jest druga część, dzięki której możemy zapoznać się z alter ego muzyka. Jack Back, bo tak brzmi pseudonim DJ-a, to dla najwierniejszych fanów prawdziwa jazda bez trzymanki. Według oficjalnych zapowiedzi, chociaż na chwilę możemy przenieść się do modnych, undergroundowych klubów, gdzie obecność takich postaci jak Sia czy Bebe Rexha nie zostałaby zbyt dobrze odebrana. Jak jest naprawdę?
Dwie płyty, które łączy tylko i wyłącznie osoba producenta. Kontrast, który teoretycznie nie ma żadnej racji bytu, jednak w przypadku "7" jest to przepisem na sukces. Pierwsza płyta to do bólu przeciętne piosenki, które w szczytowym okresie popularności Davida Guetty być może miałyby szansę na wysokie pozycje na listach przebojów, zwłaszcza otwierający "Don't Leave Me Alone" z gościnnym udziałem Anne-Marie czy "Flames" z coraz częściej przynudzającą Sią.
Szereg maksymalnie poprawnych przebojów jednego sezonu to przede wszystkim lista gości, którzy oprócz nazwiska na trackliście (i liście płac, a jakże!), nie wnieśli nic ciekawego. Znane już wcześniej "2U" z Justinem Bieberem czy "Like I Do" z Martinem Garrixem to bezpłciowy zlepek taktów, o których spokojnie można zapomnieć na wysokości kolejnego utworu. Nudne, nijakie i miałkie.
O wiele więcej można było wymagać od piosenek, w których pojawili się raperzy, a warto pamiętać, że podobny zabieg kiedyś już przyniósł duży sukces paryskiemu producentowi. Kilka lat temu Kid Cudi sprawił, że "Memories" było więcej niż poprawne i na "7" podobnym tropem podąża "Motto", najlepszy numer na pierwszej płycie. Prym wiodą G-Eazy i zaskakująco dobrze odnajdujący się w nietypowej dla siebie konwencji Lil Uzi Vert. Żeby jednak nie było aż tak różowo z wszystkimi MC, których David Guetta zaprosił do współpracy, wypada zaznaczyć, że Nicki Minaj kompletnie nie poradziła sobie w "Goodbye", okrutnym plastikowym tworze, w którym dzieła zniszczenia dopełniają beznadziejne bębny.
Samemu producentowi na szczęście udaje się kilka razy zaskoczyć, chociażby takim "Let It Be Me" z Avą Max, w którym taneczny beat został oparty o sampel z "Tom's Diner" Suzanne Vegi, czy "She Knows How To Love Me", które rozpoczyna wokal... Little Richarda z "Tutti Frutti". To są wyjątki popowego oblicza "7", jednak szczególną uwagę warto zwrócić na drugie wcielenie Guetty. Jest to nostalgiczny powrót do początków kariery i grania za frytki w niewielkich paryskich klubach z dala od błysków fleszy.
Jack Back całkiem nieźle wywiązuje się ze swojej roli i prowadzi słuchacza swoim transowym beatem. Ciężko cokolwiek zarzucić takim "Grenade", "Afterglow", które mogłoby się znaleźć na setliście rezydentów berlińskiego Berghain czy "Overtone", które dodatkowo zyskuje swoją konstrukcją i świetnie dobranymi mistycznymi samplami. Drugi longplay jest brudny, momentami wręcz narkotyczny. Gdzie "jedynce" do "dwójki"?! Dwa różne dzieła, zwłaszcza że na plus dodatkowego dysku idzie mały hołd dla CeCe Rodgersa we "Freedom".
Niestety, ale nie da się wybrać najlepszych utworów z dwóch płyt i zrobić z tego jednej, więcej niż solidnej produkcji. "7" to David Guetta w dwóch odsłonach. Przeraźliwie nudnej, słodkiej i nijakiej oraz tej brudnej, zmuszającej do całonocnej imprezy pod wpływem różnych specyfików. Żaden z tych krążków nie przynosi rewolucji, ale grzechem by było nie sprawdzić, co ma do zaproponowania Jack Back. I takich ciekawostek poprosimy jak najwięcej.
David Guetta "7", Warner Music
5/10