Recenzja Cheryl Cole "Only Human": Pop z taśmy produkcyjnej
Paweł Waliński
Już nie Cole, ale Cheryl Fernandez-Versini. Czwarty album właśnie trafia do sklepów. I jest równie nikomu niepotrzebny, jak trzy poprzednie.
Album startuje cytatem z filozofa, Alana Wattsa, który zadaje pytania. Cheryl przez całą płytę próbuje na nie muzycznie odpowiedzieć. Sęk w tym, że taki zadęty koncept nie realizuje się na albumie zupełnie. Ot, wydmuszka. Muzycznie zaczyna się, jak nie przymierzając EBM, zaraz potem przechodzi w przewidywalny house. "Live a Life Now" ma w sobie życia tyle, co towarzystwo na Pere Lachaise. "It's About Time" to przeboik, jakich miliony lecą po stacjach radiowych.
"Crazy Stupid Love" - ma to niby nawiązywać w refrenie do jazzu z okolic lat 40. i 50. Szyte to nicią tak grubą, że można z niej swetry szydełkować. Balladka "Wating for Lightning" zbiera wszystkie możliwe popowe banały. Przeprodukowana, przepakowana efektami, także wokalnymi, nieszczególnie przebojowa. Blisko dyskusyjnych hitów Eweliny Lisowskiej z ostatniej płyty. Ziewam. Tę piosenkę słyszałem już niezliczoną liczbę razy.
Sowizdrzalska "I Don't Care" to podróż w ejtisy. I to nie popowe, czy taneczne, ale w gruncie rzeczy twarde italo. Italo jest moim guilty pleasure, ale wymagam odeń, żeby było konkretnym italo, to jest by nurzało się w całym swoim nowofalowym dziedzictwie. Tu jest znowu tylko banał. Kawałek tytułowy jest niezamierzonym żartem. "Only Human". Tymczasem wszystko jest ewidentną robotą taśmową, ciętą mechanicznie i na wymiar. Wszystko jest tu nudne i przewidywalne, od kompozycji, po wtórną do niemożliwości produkcję. Szczytem wszystkiego jest to, że chyba tylko w dwóch numerach z płyty użycie auto-tunera nie było oczywiste. Cały koncept Cheryl Cole jako wokalistki i muzyki, która znalazła się na albumie, jest więc błędny, głupi, nieciekawy. Płyta jest tak zła, że po raz pierwszy od dawna - przyznaję się szczerze - nie dałem rady dosłuchać recenzowanego materiału do końca.
Cheryl jest piękna, a owszem. Piękno to jednak równie plastikowe jak cała płyta. Nie, żebym wymagał od muzyki popularnej nie wiadomo jakich wzruszeń, ale można robić dobry, ambitny pop. Przekonała o tym choćby ostatnia płyta Taylor Swift. Cheryl może sobie tam nagrywać. Przy dobrej promocji studio plus jej gaża się zwrócą. Ale w jednej lidze z Rihanną czy Katy Perry nie zagra nigdy. Niech więc już lepiej bogato wychodzi za mąż, jak uczyniła dwukrotnie. Bo muzyka zupełnie jej nie potrzebuje. Co więcej i co na płycie słychać - ona również nie potrzebuje muzyki. Wystarczą jej pieniądze. Muzyka jest koniecznym i nieprzyjemnym wysiłkiem na drodze do nich. Poprzednio nie było to aż tak oczywiste. Teraz jest. Trzymajcie się od tej płyty z dala.
Cheryl Cole "Only Human", Polydor
2/10