Recenzja Beyoncé "Lemonade": Kwaśna cytryna, słodka lemoniada
Iśka Marchwica
"Kiedy życie dawało mi cytryny, ja podawałam lemoniadę" mówi po utworze "Freedom" Hattie White, 90-letnia babcia Jaya Z. To jedno z wielu nagrań wideo i audio, które towarzyszą i uzupełniają album "Lemonade". To te małe fragmenty - wspomnienia, ujęcia, cytaty spajają i umacniają przesłanie dwunastu muzycznych pejzaży, stworzonych przez Beyoncé. Już po pierwszym seansie z "Lemonade" nie mamy wątpliwości, że mamy do czynienia z dziełem wyjątkowym.
Po "niespodziewanym" - zapowiadanym na jej oficjalnym facebookowym fanpage'u zaledwie kilka dni wcześniej - wypuszczeniu przez Beyoncé szóstego albumu (drugiego wizualnego w jej karierze), na Twitterze i w wielu miejscach rozgorzały dyskusje na temat rzekomego rozwodu artystki z jej mężem i partnerem artystycznym i biznesowym, Jayem Z. Być może w pierwszych kompozycjach "Lemonade" Beyoncé faktycznie wyrzuca swojemu mężowi niewierność, nadszarpnięcie zaufania i wyśmiewa jego przeprosiny, a być może jest to tylko bardzo osobista i intensywna kreacja artystyczna.
Kto bowiem wsłuchał się w cały album i poświęcił godzinę na obejrzenie w skupieniu całego filmu, bardzo wymownie opisującego wszystkie utwory, zauważy, że Beyoncé bez wątpienia stawia się w roli głosu większej społeczności. "Lemonade" to rozliczenie z przeszłością i wskazówki na przyszłość, ale nie tylko dla samej wokalistki i jej rodziny. To silny przekaz dla czarnych kobiet, dla mniejszości, dla osób żyjących w strachu i walczących o swoją wolność - fizyczną i psychiczną.
"Lemonade" porusza najtrudniejsze tematy w sposób niezwykle poetycki - nie bez znaczenia są tu krótkie wiersze i cały scenariusz filmu, opracowany przez Warsan Shire. Istotny jest tu nawet dobór tego "lirycznego głosu" - Warsan pochodzi z Kenii, ma somalijskie korzenie, a mieszka obecnie w Wielkiej Brytanii. Nic dziwnego, że Beyoncé właśnie jej, kobiecie, która musiała przejść trudną drogę asymilacji społecznej, powierzyła stworzenie zwiewnych zawoalowanych wypowiedzi, które tworzą zarówno wstęp jak i podsumowanie kolejnych utworów. W zrozumieniu płyty pomaga też wizualna jego strona - Beyoncé zaczyna od wściekłości, rozwalania młotem połowy miasta. Schodzi do podziemi, zadaje się z "niebezpiecznymi" równie wściekłymi kobietami, tańczy wyzywająco, momentami wulgarnie, strój podkreśla wszystkie atuty kobiecości. Potem przechodzi przez etap "ekskluzywnej prostytutki", by w końcu zaakceptować siebie, swoją przeszłość i całą wielopokoleniową historię kobiet. Ta akceptacja daje jej spokój, zrozumienie i przyjęcie miłości, uczy łagodności.
Kolejne etapy życia Beyoncé, czy może po prostu kobiety - bez względu na to, czy pochodzi z teksańskiego "czarnego" osiedla, czy jakiegokolwiek innego miejsca - artystka oddała też świetnie w muzyce. Uważny słuchacz i bez filmowych podpowiedzi, które znacznie ułatwiają odbiór albumu, zauważy, jak Beyoncé wychodzi od nowych gatunków muzyki elektronicznej, miejskiej - od delikatniejszych "Pray You Catch Me" i "Hold Up", przez "Don’t Hurt You" z rockowym pazurem (i gościnnym udziałem Jacka White'a), r'n'b i pop podszyty wszystkim, co najbardziej mięsiste w hip hopie i trip hopie ("Sorry" i mroczne "6 Inch"), by stopniowo odnieść się do swoich korzeni i historii, brzmieniami bluesowymi i country ("Daddy Lessons", poruszająca soulowa ballada "Sandcastles" i joplinowskie ostre "Freedom" z udziałem Kendricka Lamara).
"Lemonade" to album oczyszczający - być może przede wszystkim dla samej Beyoncé, która swoją muzyką, ale też filmowymi fragmentami pokazuje swoją przemianę z kobiety spętanej, do szczęśliwej partnerki, matki, ukochanej, córki. To też historia "czarnej" muzyki w pigułce - artystka zawarła tu wszystkie najważniejsze gatunki, zgrabnie przechodząc od tych elektronicznych, przez tradycyjne, po inteligentny i ambitny pop. Beyoncé na "Lemonade" pokazała się nie tylko, jako dojrzała osoba, która swoje życiowe doświadczenia może już świadomie przekuć w artystyczne dzieło, ale też artystka o silnym i pięknym głosie - tym wokalnym i tym mentalnym.
Beyoncé "Lemonade", Parkwood Records
9/10