Recenzja Antek Sojka "Po niebie": Tradycja zobowiązuje
Kamil Downarowicz
Nie jest łatwo zaczynać karierę muzyczną, jako dziecko znanego artysty. Ze wszystkich stron pojawiają się porównania, wciąż trzeba coś udowadniać i pracować bardzo intensywnie nad własną, indywidualną marką, która w oczach odbiorców nie stanie się jedynie rodzinną franczyzą. Z tym wszystkim musi się właśnie zmierzyć Antek Sojka, syn "tego Soyki", który wydał swoją debiutancką płytę.
Wydaje się, że Antek na muzykę był po prostu skazany. Wychowany w domu Stanisława, obcował z nią od maleńkości i dość szybko zajął się profesjonalną realizacją dźwięku i produkcją. Później przyszedł czas na tworzenie muzyki elektronicznej i występy z różnej maści kolektywami. W końcu Sojka wziął do ręki mikrofon, zaczął pisać własne teksty i wykonał kolejny duży krok w swojej karierze, nagrał solowy album "Po niebie".
Płyta powstała w ciszy i samotności. Muzyk zamknięty w swojej własnej pracowni zatapiał się w dźwiękach, dłubał w nich i nadawał prymarnych kształtów. Następnie z pomocą przyszła rodzina i najbliżsi. Bracia Sojkowie, Marcin i Kuba, stanęli za instrumentami perkusyjnymi, na jednym z utworów zaśpiewała Martyna Sojka, a Jan Malecha wziął na siebie obowiązki gitarzysty i klawiszowca. Niektóre efekty tych poczynań, jeszcze przed wydaniem albumu, zostały zaprezentowane publiczności zgromadzonej na koncercie Voo Voo, który to Antek w grudniu supportował.
Żałuję, że na owym występie nie byłem, bo po kilkunastokrotnym wysłuchaniu tego debiutanckiego wydawnictwa, bardzo chciałbym zobaczyć, jak jego autor radzi sobie na scenie. Jeżeli tak, jak na płycie, to nie mam żadnych pytań. "Po niebie" to zbiór wyjątkowo urokliwych, niespiesznych, niemal plastycznej urody utworów. Na niektórych z nich króluje delikatna elektronika ("Zawieja i zamieć", "Zatrzymać czas"), kiedy indziej artysta sięga po blues ("Mese & Anton skit"), knajpiarski jazz ("Rozłączenie") czy niezobowiązującą zabawę gitarowymi brzmieniami ("Takie miejsca", "Ufam ci").
Intrygująco wypada wyciągnięcie na pierwszy plan perkusji w "Po niebie", przez co nagranie zyskuje na dynamice, przywołując na myśl "Glass" Bat For Lashes. A już zupełną wisienką na tym eklektycznym torcie jest numer "Ulotne", zaśpiewany przez Antka wspólnie z Martyną Sojką. Rozlewająca się z początku darkambientowa plama rozbija się o tamę w postaci pinkfloydowskiej solówki, która rozpływa się następnie w aksamitnym stukocie bębnów. Cudo.
Dość szybko da się zauważyć, że młody Sojka posiada bardzo czysty, delikatny wokal. I rzeczywiście nie sposób uciec od porównania go z głosem ojca. Zwłaszcza że momentami można mieć wątpliwości, czy aby na pewno za mikrofonem nie stoi Stanisław.
Premiera "Po niebie" odbyła się w idealnym czasie. Zawarta na płycie muzyka koresponduje z jesienną aurą, wyzwalając w nas pokłady melancholii, nie wpływając jednak negatywnie na samopoczucie i nastrój. Wręcz przeciwnie, dźwięki wyprodukowane przez Antka Sojkę otulają słuchacza niczym ciepły koc. Koc, który nie ma się ochoty z siebie ściągać.
Antek Sojka "Po niebie", Wydawnictwo Agora
8/10