Recenzja Anderson .Paak "Ventura": Retro pocałunki z Kalifornii
Ciężko o element zaskoczenia, ale czasami jedynym wyjściem są doskonale znane formy. I właśnie tym wygrywa Anderson .Paak.
Chyba nikt się nie spodziewał, że następca "Oxnard" na rynku pojawi się aż tak szybko, mimo że powstawał podczas tych samych sesji nagraniowych. Nie minęło nawet pół roku, a "Ventura" już stoi na sklepowych półkach. I dobrze, bo nie dość, że jest to album zupełnie inny i kładzie na łopatki swojego niewiele starszego kuzyna, to w dodatku prezentuje wszystko co najlepsze we współczesnej muzyce natchnionej retro kliszami.
Poprzednik jawił się jako spełnienie marzeń samego .Paaka. Artysta otwarcie deklarował, że to właśnie "Oxnard" był tym albumem, który chciał stworzyć od szkolnych czasów, zasłuchując się w "The College Dropout" Kanyego Westa, "The Blueprint" Jaya-Z i "The Documentary" The Game'a. Jednak ten romans neo soulu z rapem nie był aż ognisty, jak to było w przypadku "Malibu", i pozostawił po sobie sporo niedosytu. Tu, w kompletnej opozycji, cała na biało wchodzi "Ventura". Czysta, piękna forma, hołd dla klasyki i inspiracje największymi muzykami soulowymi, dla których znalazło się nawet miejsce na trackliście.
Całość brzmi tak, jakby Anderson .Paak zamknął się na kilka dni w swoim domu i słuchał największych klasyków soulu z czarnych płyt. I to wszystko słychać, bo jego muzyka jest bardzo mocno naznaczona retro duchem (singlowy, fantastyczny "Make It Better", gdzie swoje kilka groszy dokłada legendarny Smokey Robinson) z charakterystycznym dla .Paaka zacięciem i bogatymi harmoniami, przypominającymi złote czas philly soulu. Przykładów jest sporo - boskie dęciaki w "Twilight" (brawa dla Pharrella Williamsa!), cudowny feeling w "Reachin' 2 Much", który przy okazji zdradza uwielbienie dla George'a Clintona i Funkadelic.
Żeby nie było - nie zawsze jest aż tak "staroświecko". Anderson .Paak przenosi słuchacza do lat 70., zgoda, ale z "Yada Yada" robi też duży ukłon w stronę klasycznych dokonań Soulquarians, w dodatku tak dobrze, że autorstwo mogliby sobie przypisać Questlove i J Dilla. Współczesna scena też nie została zepchnięta na bok, bo "King James" i "Jet Black", ze znakomitym występem Brandy, brzmią niczym niepublikowane numery Pharrella z jego ostatniej solówki. Dużo dobrego.
Nie myślcie jednak, że sympatyczny ziomeczek z Kalifornii kompletnie porzucił swoją fascynację rapem, chociaż trzeba przyznać, że ten tutaj został sprowadzony do absolutnego minimum. Nie można mieć żadnych zastrzeżeń do "Chosen One", bo to jeden z najmocniejszych numerów na płycie, idealnie komponujący się z pozostałą, soulowo-funkową zawartością. Imponują również goście: André 3000 w "Come Home" po raz enty udowadnia, że czas najwyższy nagrać jakieś solo, a charakterystyczne wokale legendy g-funku - Nate Dogga - to nie tylko miły akcent na zakończenie. Fredwreck i The Alchemist, mimo niewielkiego udziału, poprosili o burzę oklasków.
Anderson .Paak pozwolił sobie na trochę więcej i nagrał płytę pełną miłości, słodyczy i rozkoszy. Przy okazji, trochę rykoszetem, stworzył swoje artystyczne opus magnum. Bo o ile "Malibu" było "tylko" świetnym przekrojem wszystkich jego inspiracji, to "Ventura" kładzie nacisk na najważniejszą. W zdecydowanie lepszej formie. Będzie klasyk.
Anderson .Paak "Ventura", Warner Music
9/10