Recenzja Alizée "Blonde": Zupełnie nieistotny album
Paweł Waliński
Na poprzednim albumie, "5", który wydała w 2013 roku, uprawiała muzyczny bondyzm i nawiązywała do muzyki francuskiego nowofalowego kina. Teraz wraca do współczesności. Efekty jednak nie zachwycają.
Do Alizée mam bardzo osobisty stosunek, bo jest moją równieśnicą i przygodę z seksem zaczynaliśmy wspólnie, o czym ona oczywiście nie wie. A pierwszych... miłości... wszak się nie zapomina. Mam więc w zwyczaju, z tych pozamerytorycznych powodów, sprawdzać każdą pozycję, którą wydaje. Choć trudno jej odmówić tak seksapilu jak i muzykalności, poza debiutem każda z jej płyt była zawodem. Nie inaczej jest i w tym przypadku, bowiem "Blonde" to nic innego, jak niższa średnia półka bardzo bezpiecznego, trochę tanecznego popu. Ale zważywszy historię nagrania tej płyty, trudno byłoby spodziewać się arcydzieła.
Wydanie "Blonde" to nic innego, jak dyskontowanie zwycięskiego udziału Alizée we francuskiej edycji "Tańca z Gwiazdami", co niespecjalnie ukrywała sama wokalistka, czy muzycy i producenci z jej otoczenia. Czy mimo to jest tu cokolwiek słuchalnego? Owszem. Zdarzają się bardzo zręczne popowe miniaturki, jak "Seulement Pour te Plaire", czy "L'amour Renfort".
Przyjemnością jest też nadal wsłuchiwanie się w barwę głosu artystki. Nie aspiruję wiekiem, ani klasą do Nabokowskiego Humberta, jednak nie mogę powstrzymać uśmiechu, kiedy słyszę niezmiennie dziewczęce brzmienie Alizée, nieraz perwersyjnie wkraczające w krainę erotycznego szeptu i na pozór miłosnych pomruków, które mogłyby całe koszary pozbawić morale do jakiejkolwiek działalności poza obrębem lazaretu.
Nad albumem unosi się też lubiana przez niektórych aura francuzczyzny, a producenci śmiało czerpią z dorobku french toucha, czy z co bardziej pastelowych momentów formacji Air. W tych weselszych momentach Alizée prezentuje się sowizdrzalsko i bezpretensjonalnie. Ponownie: wyjątkowo dziewczęco. Brak ciężaru gatunkowego jest jednak tak zaletą (małą), jak i wadą (ogromną) tego materiału. Raz że trudno go odróżnić od jakiegokolwiek nagranego wcześniej (może poza wspomnianą "5"), dwa że jakkolwiek lekko by się tego nie słuchało, tak w głowie, jak i w sercu nie pozostaje zupełnie nic. I to nie tak, że Alizée jest po prostu za ładna, by ktokolwiek zwrócił uwagę na to, co śpiewa - dziewczyna od czasów "Moi Lolita" z debiutu nie ma po prostu szczęścia do kompozytorów. A i sama w tym fachu do czołówki nie należy. Nawet niekoniecznie alpejskiego poziomu wspomnianego singla nie udaje się jej doskoczyć. Niestety.
W efekcie mamy album nieskończenie komercyjny, zupełnie nieistotny, ale i nieszkodliwy. Zlewający się z popową papką. Cóż, Alizée... Może za siódmym razem sztuka? Albo może, Moja Droga, pora dorosnąć i spoważnieć? W Twoim wieku powinnaś być już po rozwodach, odwykach, kryzysach i tragediach. Czyli mieć materię do pisania i śpiewania numerów, które ranią, bolą do żywego. Choć nieszczęść Ci nie życzę, to jako Twój rówieśnik apeluję: Alizée, stań się kobietą.
Alizée "Blonde", Sony Music
4/10