Recenzja Air "Music for Museum": Kiedy ostatnio byliście w muzeum?

Paweł Waliński

Dwa lata temu wybrali się na Księżyc. Po powrocie zalegli w muzeum. Wycieczka była ciężka, bo panowie, by wydać fajny materiał, potrzebują po niej wypoczynku dłuższego niż dwa lata.

Okładka albumu "Music For Museum" grupy Air
Okładka albumu "Music For Museum" grupy Air 

Z muzyką użytkową jest pewien problem. Bo nagrywa się ją niejako poza głównym obiegiem własnej twórczości. Bo skoro jest robiona na jakiś użytek, to musi pasować do celu, musi spełniać jakąś funkcję. Nie jest li tylko eksplikacją jakiegoś momentum talentu danego artysty i niekoniecznie daje obraz jego artystycznej kondycji. Tak próbuję myśleć o najnowszym dokonaniu Air. Dlaczego?

Najpierw trzeba głośno podkreślić jedno. Muza na albumie została napisana na zlecenie Palais de Beaux Arts w Lille. Godin i Dunckel, komponując materiał inspirowali się zebranymi tam pracami Lindy Bujoli, Mathiasa Kissa, Xaviera Veilhana i Yi Zhou. Zawartość płyty ma być odgrywana z ośmiu głośników zawieszonych przy szklanym dachu atrium w samym sercu muzeum, przy użyciu software'u, który kontroluje tempo i głośność muzyki, dostosowując ją do przestrzeni i wywołując wrażenie synestezji, to jest angażowania kilku zmysłów naraz. W odcięciu tak od sacrum muzealnej przestrzeni, jak i kontekstu znajdujących się tam dzieł sztuki, głupawo jest więc muzykę oceniać.

Po tej konstatacji czas na kolejną: większość śmiertelników, którzy będą tej płyty słuchać, będzie to robić w zaciszu domowego ogniska, a nie w Lille. Taka prawda. I tu zaczyna się problem. Bo to, co proponuje francuski duet jest, a owszem, zgrabnym i zręcznym ambientem, jednak przy okazji jest ambientem z metra ciętym, niemającym pretensji do czegokolwiek ciekawego czy odkrywczego. Wszystkie zawarte na krążku dźwięki słyszeliśmy już setki razy, w lepszym czy gorszym wydaniu. Odbierając tej muzyce kontekst użytkowy, wyrywając ją z muzeum, czynimy ją więc niekoniecznie uzasadnioną.

Kolejna sprawa to fakt, że poza umiejętnością tkania urokliwych dźwiękowych przestrzeni, siłą Air były zawsze nadzwyczaj dobre piosenki. "Sexy Boy", "Playground Love", czy nawet "Cherry Blossom Girls" to przecież majstersztyki inteligentnego elektronicznego popu. Na "Music for Museum" nic z tego, z oczywistych przyczyn, nie znajdziemy. Znajdziemy za to nudnawe eteryczne pejzaże, wyświechtaną emocjonalność. Nie ma tu praktycznie niczego, czego nie zrobiono by wcześniej, przywołując choćby absolutnie klasyczne ambienty Briana Eno (które przecież też nie były szczególnie pionierskie, ale dobrze "spięły" podobne dźwięki w muzyczny gatunek).

Nie żebym stawiał obie formacje w jednym szeregu, ale los Air będzie już zapewne bardzo bliski losowi Kraftwerk, którzy prędzej, niż w nagrywanie zupełnie nowych studyjnych albumów, co jakiś czas angażują się w robienie muzyki, a to pod Expo, a to pod inne tego typu sytuacje. Choć może się mylę i za jakiś czas będę te słowa odszczekiwał, słuchając nowego fenomenalnego nagrania duetu. Póki co jednak nie zanosi się na to. Na "Music for Museum" mamy niebolące dźwięki, które zupełnie do niczego nie prowadzą. Wysłuchać można. Jednym uchem wleci, drugim wyleci. Choć - ponownie - nie mam absolutnie pojęcia, jak "Music for Museum" sprawdza się w środowisku, dla którego jest przeznaczona. Stąd też powstrzymuję się od oceny liczbowej.

Air "Music for Museum", The Vinyl Factory

brak oceny

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas