Nawet najzdolniejsi reprezentanci współczesnej czarnej muzyki nie mają startu do legend, na których się wychowywali. Taki oto smutny wniosek płynie z "Wake Up!".
Najlepsi z obydwu światów - takiego hasła użyli Jay-Z i R. Kelly przy okazji dwóch części ich nieprzekonującego zupełnie mariażu hip hopu z r'n'b. Gdyby nie to, ze zgrabnego zdanka śmiało mógłby skorzystać zespół The Roots z wokalistą Johnem Legendem. O filadelfijskiej grupie nie ma się co rozpisywać, bo nie bez podstaw mówi się o niej, że słabych albumów po prostu nie nagrywa. John szybko pokazał zaś, że nie chce być znany dlatego, iż jest krewniakiem Kanye Westa. Krążek "Get Lifted" wzruszyłby najsurowszego macho - śpiewał na nim fantastycznie, mięciutko, z wielkim uczuciem. Kolejne pozycje w dyskografii przyniosły dowody jego niebanalnej ewolucji.
Taka kooperacja od początku była skazana na sukces. Niby panowie brali się tylko za covery, ale trudno znaleźć kogoś bardziej uprawnionego do eksplorowania afroamerykańskiego dorobku. Zwłaszcza, że nie chodziło o kolejna porcję bezsensownych reinterpretacji przebojów z Motown, a pełne zaangażowania hymny.
Selekcja materiału rzeczywiście jest bardzo dobra. Większość postawionych w tekstach pytań i tez sprawdza się po wyjęciu z historycznego i kulturowego kontekstu. Rasizm nie zniknął ani nie osłabł, tylko lepiej się ukrywa. Zamiast wojny w Wietnamie mamy Irak i Afganistan. Po kryzysie bieda piszczy jakby głośniej.
Baby Huey mówiący, że "boi się wyjść na zewnątrz, choć jest wypełniony miłością". Harold Melvin, który namawia do tego, by "obudzić wszystkich nauczycieli, gdyż już czas nauczać na nowy sposób". W końcu Donny Hathaway pochylający się nad małym chłopcem z getta z pytaniem "Co zrobisz gdy dorośniesz i będziesz musiał zmierzyć się z odpowiedzialnością?"... Bardzo dobrze, że John Legend z Rootsami przypomnieli o tym ile do powiedzenia miały dawne gwiazdy. Ich krążek nakłonił internautów do tego, by sięgnęli po oryginały - wystarczy poczytać komentarze na You Tube. Świetnie sprawdzili się jako nauczyciele. Niestety gorzej jako wykonawcy. A już najsłabiej wypadli w roli adeptów zobowiązanych do kreatywnego zmierzenia się z mistrzami.
Tam, gdzie była pasja, ogień, ból pozostała jedynie beznamiętna poprawność. Szczególnie mocno słychać to w "Hard Times" i "Wake Up Everybody!". Legend śpiewa ładnie, niemniej bez wyczucia, a tym bardziej bez wczucia. Jakby robił to na polityczne zamówienie. Zresztą coś jest na rzeczy, bo płytę zainspirowały wybory prezydenckie z 2008 roku.
Rootsi wydają się być przekonani, że prawdziwe stereo zamiast tego dawnego, udawanego, mocny funkowy groove i parę indywidualnych popisów w takiej sytuacji wystarczy. "Hang on In There" utraciło zwartość oryginału, a "I Wish I Knew How It Would Feel to Be Free" całą lekkość. Fajnie posłuchać jak gitarzysta szaleje pod koniec "I Can't Write Left Handed". Tylko po co to właściwie robi?
Owszem, znalazło się parę perełek. Fantastycznie wygrzać się w cieple okraszonego chórem "Wholy Holy". Trudno nie klaskać przy reggae'owym "Humanity" - Legend śpiewa wysoko, czuć emocje, mistrzowska, wieloplanowa aranżacja sprawdza się doskonale. Mimo to asekuracyjne, rozwleczone, przegadane "Wake Up!" i tak jest rozczarowaniem.
6/10