Polowanie na hity

Daniel Wardziński

Sean Paul "Tomahawk Technique", Warner Music Poland

Fani Seana Paula czekali na nową porcję hitów
Fani Seana Paula czekali na nową porcję hitów 

Każdy kto na początku nowego millenium miał w domu jakiekolwiek kanały muzyczne z pewnością pamięta jak bardzo eksponowaną postacią głównego nurtu był wówczas Sean Paul. Każdy chciał mieć go gościnnie w swoim singlu, bo każdy singel z jego udziałem stawał się hitem.

Jamajczyk miał zresztą skłonności i predyspozycje do tego, żeby tworzyć przeboje. Czas jednak jest nieubłagany, a 39-letni wokalista najbardziej dorobkowe lata ma już chyba za sobą. Sean postanowił przygotować nowy album i powrócić w blasku. Jestem pewien, że nikt nie spodziewał się po piątej płycie "Tomahawk Technique" wysublimowanej poezji, ani muzycznych odkryć. Fani na całym świecie czekali na nową porcję tego, czego od Seana Paula oczekiwano zawsze - hitów.

Trzeba mu przyznać, że odrobił pracę domową i odpowiednio uzbroił się muzycznie. Niestety tylko po części... Przy "Tomahawk Technique" pracowali jedni z najbardziej rozchwytywanych producentów ostatnich miesięcy. Norweski duet Stargate znany choćby ze współpracy z Rihanną czy Katy Perry pojawia się tutaj obok Shellbacka, autora "So What" Pink (potrójna platyna) czy "Moves Like Jagger" Maroon 5 (poczwórna w Stanach, ośmiokrotna w Australii itd.). W pracach nad drugim singlem z albumu pomagał Benny Blanco, człowiek, który od 2008 roku wprowadził dwanaście numerów na pierwsze miejsca list sprzedaży. Nazwiska to jednak nie wszystko.

Sugerowanie się trendami sprawiło, że brzmienie "Tomahawk Technique" kojarzy się nieprzyjemnie. Z rozgłośniami formatu "Top 40" czyli tymi, w których wszystko brzmi tak samo i powtarza się minimum kilkanaście razy w ciągu doby. Jedynym co wyróżnia ten album są umiejętności Seana Paula, który choć nadal mówi głównie (wyłącznie?) o kobietach, to potrafi też nadal pokazać, że jego toasting (jamajski pierwowzór rapowania) stoi na zaskakująco wysokim poziomie. Potrafi przyzwoicie zaśpiewać, napisać chwytliwy refren, a jego wokal nadal jest niepodrabialny i charakterystyczny. To wszystko niestety tonie w potopie muzyki zmiażdżonej przez "przemysłowy" miks, "lekkiej, łatwej i przyjemnej", a przez to w najlepszym wypadku obojętnej słuchaczowi.

Bez wątpienia najlepszym numerem jest otwierające album "Got 2 Love U" z młodziutką Alexis Jordan, którą już zdążył namierzyć sztab łowców talentów pracujących dla Jaya-Z. 62 miliony odtworzeń teledysku na YouTube i natrętna wręcz rotacja radiowa wskazują, że ci którzy czekali na hit doczekali się. Gorzej z tymi, którzy postawili poprzeczkę trochę wyżej (choć przecież nie poza zasięgiem Seana Paula...) i czekali na dobry, przebojowy album, który porwie w imprezowy nastrój. Nie tym razem.

4/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas