Reklama

Polly Jean idzie na wojnę

PJ Harvey "Let England Shake", Universal

Czy Morrissey ma prawo czuć się zagrożony?

Początek 2011 roku przyniósł dwa dzieła traktujące m.in. o angielskiej tożsamości, dumie narodowej i wyspiarskim stanie ducha. Pierwszym jest nominowana do Oscara komedia "Jak zostać królem". Drugim - nowa płyta Polly Jean Harvey. Po depresyjnym, śmiertelnie poważnym "White Chalk" (2007), którym artystka pokazała, jak nie powinien wyglądać album wypełniony pianinowymi balladami, tym razem powróciła do tego, co wychodziło jej doskonale - klimatów znanych z płyt "Stories From the City, Stories From th Sea" czy "To Bring You My Love".

Reklama

Mocną stroną "Let England Shake" są po prostu piosenki. A dokładnie rzecz biorąc - wokalno-wykonawcza forma PJ Harvey. Artystka zmieniła nieco technikę śpiewania. Jej partie są bardziej melodyjne, mniej drapieżne, wyraźnie wyższe niż stare nagrania. Są tu też piosenki wyrastające z bluesa, choćby "Bitter Branches" przypominające nieco klasyka PJ Harvey, utwór "C'mon Billy". Harvey nie boi się wsamplować klasycznego utworu reggae, "Blood And Fire" Niney The Observer w singlowym "Written on the Forehead" czy oddać mikrofonu wieloletniemu współpracownikowi, Johnowi Parishowi. Nie ma w każdym razie nudy i jednostajności, czym grzeszyła płyta "White Chalk.

Jak zawsze u PJ Harvey w niemal równym stopniu co o muzykę, chodzi o teksty. Tutaj piosenkarka sporo miejsca poświęca wojnom - tym najnowszym, w Afganistanie i tej w Iraku, ale też wydarzeniom z odległej historii. PJ Harvey nigdy nie kryła się ze swoimi obsesjami i neurozami. Tyle że są to wypowiedzi bardzo osobiste. Mało jest w nich bezpośredniej politycznej agitacji. Szczerość, prostota a nawet pewny emocjonalny ekshibicjonizm to dla niej naturalny sposób komunikacji. Ale "Let England Shake" to produkcja, na której oprócz smutku i rezygnacji, jest ironia, czuć chęć gry ze słuchaczem, a nawet trafiają się momenty humorystyczne. Chwilami wokalistka puszcza oko do nawet mało wtajemniczonego w angielskie obsesje słuchacza, np. gdy rozprawkę o wojnie kwituje: "what if I take my problem to United Nations" albo gdy złorzeczy jak klasyczny brytyjski eurofob "ci cholerni Europejczycy". Boże, chroń PJ Harvey!

7/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: wojny | PJ Harvey | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy