Placebo "Never Let Me Go": Probabilistyka, próg wejścia, wistowanie i gigantyczne ssaki [RECENZJA]

Paweł Waliński

No, no, no. Trochę z tym ósmym albumem kazali na siebie poczekać. Aż dziewięć lat. Ale czy było warto?

Okładka płyty "Never Let Go" grupy Placebo
Okładka płyty "Never Let Go" grupy Placebo 

Między 2016 a 2018 rokiem Placebo zagrali długą trasę na dwudziestolecie swojego istnienia. Chwilę potem Brian Molko odgrażał się, że "po ponad dwuletnim graniu najbardziej przyjaznych radiowo piosenek, nie jest niewyobrażalnym że ktoś chce skręcić w inną stronę i nagrać coś w stylu 'Metal Music Machine' Lou Reeda czy 'Yeezusa' Kanyego".

Czyli zawistował na grubo. Bo, pomijając już dyskusyjnego Kanyego Westa, "Metal Music Machine" to jednak jeśli nie opus magnum Reeda, to z pewnością bardzo konkretna i ambitna artystyczna deklaracja. Sęk w tym, że powiedzieć można wszystko. Najwyżej przyjdzie Will Smith i trzaśnie z liścia. Gorzej jest, jeśli ktoś potrafi - jak mawiają anglojęzyczni - talk the talk, a nie potrafi walk the walk. Czyli mocny jest tylko w gębie. "Never Let Me Go" to niestety ten przypadek. Bo nie dosyć, że "Never..." nie doskakuje do poziomu klasycznego nagrania Reeda, to nie doskakuje również do Placebo z ich najlepszych czasów.

Ale wykonajmy ćwiczenie intelektualne: Molko nie mówił tego serio, a przewistował dla celów marketingowych, mianowicie po to, żeby zwyczajnie narobić trochę szumu wokół nowego albumu. Spoko, nie taka znowu rzadka praktyka. I nie taki znowu ostatni jest sam album. Bo, gdyby przyłożyć do niego realne oczekiwania, całkiem solidnie się broni.

Co uderza w "Never..." w pierwszej chwili, to fakt że nigdy chyba dotąd nie stosowali tylu brzmień synthowych. Wybór artystyczny to dyskusyjny - jednym się spodoba, bo czyni album bardziej rozbudowanym, bogatszym. Inni będą kwękać, że tłumi to tylko tkwiący w prostocie geniusz songwriterski zespołu. Na dwoje babka wróżyła, natomiast o ile kiedyś spokojnie można było mówić o owym kompozytorskim geniuszu, dziś to znów trochę na wyrost. Te kompozycje przy klasykach Placebo nawet nie stały. Owszem, są zręczne, z płyty wyzierają w miarę te same emocje, co z dawnych nagrań, teraz przefiltrowane może przez rzeczone aranżacyjne bogactwo i związany z PESEL-em bagaż doświadczeń.

Ale singlowych petard na miarę "Special K", "Every Me and Every You" raczej tu nie znajdziemy. Więc czy prędzej kontemplacja w całości, niż wyjmowanie singli i tańczenie do nich w indie-rockowej tancbudzie gdzieś w wielkim mieście w 2005 roku? Pewnie tak, ale raczej w hermetycznej grupie tych, co fanami Placebo byli już zawczasu. Potencjał zjednania sobie za pomocą "Never..." nowych fanów wydaje się mocno ograniczony. Ja sam - Placebo owszem, lubiąc, ale bez noszenia ich szalika - dałem się porwać tylko umiarkowanie i fragmentarycznie, to jest: jedna nóżka, nieprzesadnie i dopiero bodaj przy czwartym na płycie "Happy Birthday in the Sky".

Plus może za to, że mimo upływającego czasu Molko potrafi nadal być zagniewany, jak w "Fix Yourself", gdzie deklaruje: "Jestem znudzony waszym Jezusem rasy kaukaskiej". Brian, a któż nie jest?! Ale nadal trzeba mieć przynajmniej jedno cojón, żeby coś takiego wyśpiewać. Absolutnie znakomity jest też przestrzenny "Twin Demons". Generalnie nagrane przed pandemią numery z "Never..." w post-pandemicznym świecie znajdują się raczej bezkolizyjnie.

Może poza melodeklamowanym "Went Missing", które jeśli przypomina coś, to nie najlepsze lata Placebo, tylko muzykę relaksacyjną z godowymi śpiewami płetwali błękitnych. Albo głupkowatym, sowizdrzalskim "Try Better Next Time". No i skoro już byliśmy przy gigantycznych ssakach, pozostaje słoń w menażerii oczywiście: Molko to wokalista ustalający raczej wysoki próg wejścia. I jeśli ów przekraczać, to jednak raczej przy nagraniach z przeszłości, niźli przy nowych. Angole mawiają: "solid effort". I tu pasuje to jak ulał. Solidna próba. Uczciwy, rzetelny materiał. Ale jednak poniżej ustalonego w dawnej epoce poziomu. Sromoty nie przynosi, zostawia też probabilistyczną furtkę, że grupa może jeszcze kiedyś zaserwować coś naprawdę dobrego, interesującego. Okaże się.

Placebo "Never Let Me Go", Mystic

6/10

PS Placebo 17 października 2022 r. zagra w EXPO XXI w Warszawie.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas