Placebo w Warszawie: Na łopatki (relacja z koncertu)
17 czerwca tego roku minęło 20 lat od premiery debiutanckiego albumu grupy Placebo. 13 października zespół rozpoczął rocznicową trasę koncertem w Aarhus w Danii. Choć w zasadzie ciężko tu mówić o pełnoprawnym koncercie - występ został przerwany po dwóch utworach, w związku z problemem zdrowotnym Briana Molko. Na szczęście kolejne przystanki trasy poszły według planu, w tym dziewiąty z kolei, czyli Warszawa.
Ponad dwugodzinny koncert na stołecznym Torwarze był wieczorem bardzo emocjonalnym, napakowanym wzruszającymi momentami, a przede wszystkim doskonale brzmiącą muzyką. Najważniejsze utwory z siedmioalbumowej dyskografii zespołu (+ album kompilacyjny, wydany w tym roku z okazji rocznicy) na żywo bronią się wciąż tak samo dobrze.
Koncert rozpoczęło uderzenie - powtarzany kilka razy potężny akord otwierający utwór "Pure Morning". Tryskający energią Brian Molko tego wieczoru wiele razy mówił do publiczności, wychodząc daleko poza ramy kurtuazji i koncertowego savoir vivre'u. A zaczął od delikatnego upomnienia. "Piękna dziewczynko z Go Pro! Tak, ty! Możesz to odłożyć?" - zwrócił się do jednej z uczestniczek, zaraz po tym jak wyraził swoją opinię na temat zabierania sobie przyjemności z pełnego odczuwania koncertu poprzez zasłanianie się ekranami smartfonów nagrywających koncert. Na szczęście jego słowa dotarły do większości nagrywających. Chwilę później zabrzmiał utwór "Jesus Son".
Wracając do wspomnianego debiutanckiego albumu, czyli "Placebo" - w setliście nie mogło zabraknąć takich utworów, jak "Nancy Boy" czy "36 Degrees". Ile mocy nadal mają w sobie te piosenki mogli przekonać się ci, którzy znaleźli się wśród publiczności, która szczelnie wypełniła płytę hali Torwar. Im dalej, tym głośniej, szybciej i z coraz bardziej rozwiniętą częścią wizualną (rozstrzelone mniejsze ekrany podczas "Protect Me From What I Want" czy przejmujący klip do "Song to Say Goodbye" w tle). Dynamika koncertu wprost idealna.
Zespół nie mógł dojść do głosu i przebić się przez hałas, gdy publiczność skandowała ich nazwę. - Dlatego nazywamy się Placebo, a nie Butthole Surfers. Który jest świetnym zespołem, powinniście ich sprawdzić! - skwitował Molko. Gdyby publika wiedziała co ma za chwilę nastąpić, na pewno nie przedłużałaby tego momentu.
A nastąpił najbardziej wzruszający fragment tego wieczoru. Podczas "Without You I'm Nothing" na ekranach pojawiły się fragmenty zakulisowego nagrania z 1999 roku, na którym Molko wykonuje utwór razem z Davidem Bowie. Molko złożył hołd swojemu mentorowi w prosty, skromny, pozbawiony patosu sposób. "Thank you, David". Utwór "Without You I'm Nothing" zamknął melancholijną część koncertu, jak ją nazwał sam Molko.
- Melancholia nie jest zła, żadne uczucie nie jest złe, kwestia tego w jaki sposób je wykorzystany - w tych nieco banalnych słowach frontmana było coś, co poruszyło publiczność.
Dopiero w połowie koncertu Molko przypomniał sobie, że miał powitać nas na urodzinowej imprezie Placebo. W odpowiedzi otrzymał głośne "Sto lat" wyśpiewane przez niemal cały Torwar, a chwilę później wersję angielską śpiewanych życzeń.
Molko i Olsdal wyglądają tak, jakby czas ich nie ruszał. Zwłaszcza jeśli chodzi o energię na scenie. Utwór "Bitter End" Molko skończył na ziemi, rozłożony na łopatki. Na scenie pojawił się jeszcze jeden ważny symbol - tęczowa gitara Stefana Olsdala, tuż pod koniec, gdy wybrzmiewały numery "Nancy Boy" oraz "Infra Red".
Emocjonujący i emocjonalny koncert zamknął cover utworu Kate Bush "Running Up That Hill". Molko i Olsdal przez kolejne minuty nie opuszczali sali, starając się przybić ze swoimi urodzinowymi gośćmi możliwie najwięcej piątek. W prezencie otrzymali olbrzymie brawa i ogromną wdzięczność zachwyconej publiczności. Obserwując muzyków nie ma wątpliwości - ta rocznicowa trasa i powrót na scenę to coś, czego bardzo potrzebowali. Ich fani również.
Anna Nicz, Warszawa