Pierwszy stopień do piekła

Daniel Wardziński

Tede "Mefistotedes", Wielkie Joł

"Dziewiąte solo ponownie prezentuje dwa oblicza rapera "
"Dziewiąte solo ponownie prezentuje dwa oblicza rapera " 

Poprzez odniesiony sukces Tede znalazł się w sytuacji, która może doprowadzić do rozdwojenia jaźni. Dla mediów grywa "bad boya", dla ulic jest salonowcem sprzedającym się w TVN-ie. Może po części stąd dziewiąte solo ponownie prezentuje dwa oblicza rapera - nowoczesne i klasyczne.

"Mefistotedes" to porcja hip hopu silnie inspirowanego, żeby nie powiedzieć nachalnie kserującego brzmienie mainstreamowego rapu ze Stanów i Zachodniej Europy... sprzed kilku lat. To pierwszy przypadek, kiedy Tede i Sir Michu nie nadążyli za trendami. Można by przymknąć na to oko, gdyby muzyka trzymała wysoki poziom, ale tak niestety nie jest. Cykającym perkusjom ewidentnie brakuje dynamiki, basom głębi, a kawałkom siły przebicia. Bez wyrazu, bez jaj, bez pomysłu - to najsłabsza porcja kiedykolwiek publikowanych podkładów Michała Kożuchowskiego.

Na dodatek Tede jest na tych bitach niezgrabny, a chwilami wręcz kaleki. Razi brak profesjonalizmu - raper nawet nie postarał się, żeby solidnie przećwiczyć teksty przed wejściem do studia. Skoro sam z dumą przyznaje, że jego zwrotki powstają w kwadrans to ciężko się dziwić. Stąd też te żenujące przeciągnięcia, wypadanie z bitu i rymy na poziomie karykatur sceny. Ciężko wskazać jasne punkty - prędzej mniej słabe momenty w miałkiej i nudnawej całości. Refren "Hände Hoch" wnosi trochę energii Aggro Berlin, "Full Cap" jest płytki ale coś w sobie ma, a "Amerikan Paj Party" krzyżujące rap z kalifornijskim punkiem można uznać za względnie ciekawe pod kątem komercyjno-radiowym... Nijak jednak ma się to do poziomu drugiego krążka.

Choć koniunkturalizm TDF'a jest rażący, to trzeba przyznać, że "Odkupenie" to album, na którym wraz z Michem wypadają dobrze. Jeśli nie przeszkadza wam, że raper, który mówił "po co mi cztery elementy jak zajmuję się jednym" teraz robi kawałki o graffiti i "jest hip hopem", to na pewno puścicie to nie raz i nie dwa. Fleia reklamuje CD jako powrót Tedego ze "Sportu"... Ciężko się z tym zgodzić, bo nie ma tutaj patologicznego imprezoholizmu, ani osiedlowego chamstwa. Więcej typowego dla ostatnich nagrań warszawiaka płaczliwego rozliczania się z niewdzięczną branżą, nostalgicznego rapu w stylu WFD i schlebiania najliczniejszej w polskim rapie grupie słuchaczy - fanom rapowego neoklasycyzmu.

Nie ma wielkiego zaskoczenia ani powiewu świeżości, ale jest trochę przyzwoitego hip hopu. "Miliony rąk tu" bardzo zgrabnie wprowadza w klimat "Odkupienia", hołd dla Notoriousa B.I.G. należy uznać za względnie udany, podobnie jak proste, ale niesamowicie skuteczne w bujaniu karkiem "Zakazany na osiedlu". Nie brakuje tu populizmu, a przede wszystkim banału opartego o powtarzający się i niespecjalnie wiarygodny w ustach autora patent "rap jest naszą siłą", "ten i ten niszczą piękno rapu" itp. itd. Da się to jednak wybaczyć, tym bardziej, że "Odkupienie" puszczone raz, często wzbudza chęć ponownego przesłuchania pomimo wad i niedociągnięć.

Tematycznie rozstrzał jest olbrzymi. Od niezbyt taktownej i mądrej krytyki "polactwa", po atak na jeden z rapowych portali internetowych. Jest numer o marihuanie, o pieniądzach, a nawet o tym jakie zachowanie jest niedopuszczalne, kiedy któremuś z fanów uda się dostać w najbliższe otoczenie gwiazdora. Sporo też numerów o niczym i powtórek z poprzednich albumów. Rewelacji nie ma co się spodziewać. "Odkupienie" ratuje obraz całości, ale ta nie jest zbyt imponująca.

5/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas