Pięć Dwa "Tölgy Föld": W imię wolności i dojrzałości [RECENZJA]
Jak brzmiałaby wspólna rapowa płyta Jacka Kaczmarskiego, Kurta Cobaina i Sage'a Francisa? Tego nie wie nikt. Ale coś podpowiada, że nowy album raperów z Pięć Dwa mógłby być najbliżej z tego, co ukazało się w Polsce.
W kulturze, bo już nie tylko w muzyce, panuje przekonanie, że chodzi o ludzką przyjemność. Książki, wypierane przez luźne zestawy utworów albumy, czy stopniowo zamieniane na seriale filmy mają oderwać, rozerwać, z miejsca się spodobać, wszystko podać na tacy. Mało komu chce się z dziełem pomęczyć, coś z nim przeżyć. Króluje odprężenie idące w parze z przeżutymi tematami i powtórzoną formą.
Jeżeli coś od razu nie jest fajnie, to wypada z kolejki i najczęściej już do niej nie wraca. Więc przyznaję, żeby już ukrócić ten wstęp, że się trochę z "Tölgy Föld" męczyłem. Nawet jeśli Hans z Deepem nawijają, że są lekkoduchami, to i tak wagi ciężkiej - ciężar raczej zrzucają niż go ze słuchacza zdejmują. Mogą namawiać do pracy, działania, rezultatem jest zachmurzenie czoła i gradobicie myśli.
Zirytowałem się ssaną ze mnie energią, ale chyba głównie tym, że po dwóch przesłuchaniach nie wiem zupełnie, co napisać. A tu nie ma lekko, trzeba ponosić w sobie, słowo musi się rozgęścić rozcieńczane w kolejnych, poświęcanych mu godzinach. To nie tak, że Pięć Dwa decyduje się na ciężkostrawną formę - przeciwnie, melodii jest dużo i w produkcjach, i w samych flow. Nie ma tu tonięcia w metaforach, odniesień bywa sporo, brak jednak potykania się o trudne słowa i zachłystywania własną erudycją. To z serca, które kołatało, wątroby przechodzącej niegdyś ciężkie chwile i tęgiej, często rozpalonej głowy.
Jak już ułożyłem sobie "Tölgy Föld" we własnej czaszce, to przekaz wydaje się prosty. Stanowi krzyk o wolność - politycy i media manipulują, korporacje są chciwe, nałogi to więzienie, moda pcha myśli w koleiny, boimy się być sobą. Nic czego nie rymowałby np. O.S.T.R. A jednak nie bez przyczyny zostajemy ostrzeżeni na wstępie, że "łzy gardło będą dławić, uszy będą krwawić / sumienia gryzły, aby je naprawić". Wszystko dlatego, że "dorastamy ciut za późno, kiedy mamy już pierwsze oznaki siwizny / dzieci z brodami - psychodrama lęków, depresji, nerwicy".
Słowo znaczy wiele. Tam, gdzie beznadziejny raper nawinie: "piłem, wiele się nauczyłem", tam poznaniacy wjadą z obrazkiem: "gdybym nie chlał przez pół życia / to bym nie miał tylu dzisiaj / brudnych wspomnień zszytych w bliznach". Tam, gdzie mikrofonowe beztalencie rzuci: "media kłamią / ludzi mamią", Hans zbuduje chwytliwe, piętrowe, czytelne porównanie: "Huczy w bani, huczy jakbyś dał se w palnik / co dzień pakujesz jak brudne gacie do pralki / i pierze cię ta pralka, wirowanie informacji / lewa, prawa, góra, dół - frunie pierze tej narracji".
"Tyle razy przegrywałem" to nie jest tylko utwór o kasetach i kolejny kawałek, w którym rymują się do siebie nazwy kawałków i tytuły utworów (po co nagrywać takie rzeczy? To jak publikować same spisy treści). Dwuznaczność jest w tytule, podjęte wyzwanie formalne nie wyklucza opowieści. Co dalej? To duża ulga, gdy "uciekasz spod kreski niewyspany" dotyczy wszechobecnej biedy, nie kokainowych majaczeń dużych dzieciaków, którym na głowę spadło coś, czego nie są w stanie udźwignąć.
Pięć Dwa to trochę naiwny bunt polski lat 90. I jeszcze bardziej naiwna, nabrzmiała za bardzo poezja. Na pewno czuć hip hop w mentalności, w sposobach działania, bo jest tu zabawa słowem, punchline, klimatyczny sampel i mocny bęben. A jednak nie ma co się dać zwieść ani dudniącemu, oldschoolowemu "Tyle razy przegrywałem", ani tym bardziej radiowemu słodziakowi "Gdybym tylko..." czy udziałowi jazzowego trębacza Macieja Fortuny w "Problemach2".
Nad wszystkim unosi się aura grunge'owa, punkowa, regałowa, w twórcach jest coś ze skłoterskiej kanciastości, załoganckiej wrażliwości, mrużenia oczu od światła. Piosenki, pisane zapewne na trzeźwo, brzmią jak skacowane. Cieszy jednak bilans. Tu na każde literackie, śliczne skądinąd "Wyglądam jak dziecko miotły i chutliwej kępki mchu / zarost to odrębny byt i płoży się jak bluszcz" przypada jebitne, transparentowe "miernoty tu opluwają noblistów / inteligencja kłamie dla zysków".
Hans stąpa lekko, umie uśpiewnić zwrotkę, ale gdy chcesz go wziąć na ręce, podrapać za uchem, to zza winkla wypada Deep, w takiej "Renomie", "Ściemie" a zwłaszcza "Hu-3", rapowa bestia zerwana z łańcucha, bardzo wartko wypluwającą efektowne zbitki rymów.
Dużą zaletą "Tölgy Föld" jest to, że płyta nie wydaje się w końcu eksperymentem na żywym ciele, zsypem na pomysły, krążkiem tyle wartościowym, co hermetycznym. Ciężkawy humor kończy się właściwie w otwierającym, singlowym "Nuntius Preorderus", gdzie Hans bawi się kaznodziejskim patosem, a Deep kabaretowo kpi z kurierów.
Miarą dojrzewania duetu jest to, że krzepnie, umie się powstrzymać. To już nie jest wyprawa przez gatunki z uszkodzonym przewodem hamulcowym, nie są skeczo-płacze wiecznych outsiderów. To jest zbilansowany, spójny album, gdzie po rzewno-grobowym "Pajacu kultury" grzeje zimne słońce, wchodzą matowe, bliskie temu, co robi Atmosphere "Renoma" z "Chapeau Bas" (brawa dla produkujących - Folka i Wilkulona); gdzie po rozwlekłej gawędzie publicystycznej "Uwaga-Uwaga", wchodzi przebojem też polityczne, ale zwarte i dynamiczne "Hu-3".
Album najlepszy w dorobku tej dwójki, stopniowo angażujący coraz mocniej, odwdzięczający się za poświęconą mu uwagę.
Pięć Dwa "Tölgy Föld", Trip Records
8/10