Reklama

Pezet "Muzyka komercyjna": Jan Paweł nudzi [RECENZJA]

Miało być o "sukcesie, pieniądzach, miłości na sprzedaż, upadku, mieście, w którym mieszkam, kraju, w którym żyję". Tak obiecywał stołeczny raper Pezet. Może i jest, ale płyta brzmi jak nagrana za karę. Brak jej bilansu, charyzmy i świeżości.

Miało być o "sukcesie, pieniądzach, miłości na sprzedaż, upadku, mieście, w którym mieszkam, kraju, w którym żyję". Tak obiecywał stołeczny raper Pezet. Może i jest, ale płyta brzmi jak nagrana za karę. Brak jej bilansu, charyzmy i świeżości.
Okładka albumu Pezeta "Muzyka komercyjna" /materiały prasowe

"Muzyka współczesna", poprzednia płyta Pawła Kaplińskiego, to był dobry powrót. Nie świetny, nie wiekopomny, ale ucinający narrację o tym, że jedyne, co tego artystę cieszy w rapie, to moment podpisywania umów reklamowych, a za szyldem Pezet kryje się niechęć i niezrozumienie względem trendów. Grzebano w nieoczywistej muzyce klubowej, twórczo podejmując tropy sprzed lat. Wśród gości byli ci z awangardy i ci z undergroundu. Rap był boleśnie szczery, przy tym potrafił zaskoczyć. Na ten krążek był pomysł i to całkiem odważny. A że świetnie obronił się sprzedażowo, to można było mieć nadzieję, że raper pójdzie dalej progresywnym tropem.

Reklama

Trzy lata później Pezet jest przede wszystkim nijaki. Stoi w niezgrabnym rozkroku, bo z jednej strony chciałby ponarzekać na czasy, muzykę i branżę, a z drugiej - jest beneficjentem tego, co krytykuje i podporządkowuje się temu stylistycznie, daje osiodłać. Za dużo tu mdłych refrenów na zasadzie "a nuż się uda i nie będzie słychać, że nie jestem wokalistą". Za dużo uproszczonej formy, wyrażania nieuporządkowanych emocji na głos częstochowskimi rymami w rodzaju "luźno / późno" czy "mody / lody". Za mało charakteru, kręgosłupa, wokół którego obrastałby album, chemii, która powodowałaby, że bit odpala rap, zaś rap odpala bit.

"Muzyka komercyjna", poza tym, że zmarudzona i rozlazła, jest nieświeża. To zgrane po wielokroć, puściutkie metafory pokroju "wysoko szybuję jak Concorde" (nie latają od 2003), "strzelam z kałasza jak Franz" i "musiałem coś zrobić ASAP jak Rocky". To wszechobecny już dziś drill, w "Starym WWO" służący na przykład rekultywacji smutnego pianina od zawsze wpisanego w warszawski rap, niczym brown jarany ze sreberek. To styrany trap z rzadka rozpędzony do afrotrapu i podbity EDM-em, jak w okropnym "Zszedłem ze sceny". Vae Vistic, Bedoes, White, Kukon, Gibbs, Avi, Paluch - ten zestaw gości elektryzowałby w latach 2017-2018, teraz z odtwórczymi, autopastiszowymi występami prezentuje się niczym grono żyrantów.

Jak się tym albumem cieszyć? Trzeba łowić małe rybki w sporym stawie, bo w pełni przekonujące jest chyba tylko "Time for us", które Hatti Vatti produkuje z właściwą mu elegancją, Mary Komasa opatruje profesjonalnym refrenem, a Pezet dodaje spójne, pisane z lirycznym zacięciem wersy bez "życia szybkiego jak motocykle" i wyliczanki luksusowych marek. Co z resztą? Wspaniały jest mocarny bas w "Hollywood smile", fanfary a la Ruff Ryderz w "Gangach z LA" (tu muzykę stworzył Opiat), wysmakowana dźwiękowa oszczędność "Daddy Issues" zmasakrowanego dopiero rozwleczonym, zbolałym refrenem i Kukonem w trybie naśladownictwa Fokusa

Kapliński grubo odstaje od Sokoła w "Tyrmandzie i Hłasce", różnicę klas w pisaniu słychać choćby w czterowersowej wymianie pod koniec kawałka, niemniej sekwencja "Przed koncertem <This is Sparta> / gramy sztukę, płaci booker, wracamy nach Warschau" jest fajnie gęsto napisana i z wigorem położona na podkład.

"Jan Paweł" byłby ciekawy, bo bas jest z innej parafii, bębny z innej, a dobrze się to klei, jednak namnożone religijne referencje są tak suche i na siłę, że słuchacz czuję się zakłopotany. Z oklaskami witam Pezeta w roli zgryźliwego publicysty, tego od "chociaż mówią, że rap, dla mnie to disco-polo o narkotykach" albo "znani z tego, że znani, zapraszali na freakowe gale / Ale świat był zawsze z idiotami, co chętnie pomylą biennale z bierhalle". Nie ma tego dużo, szkoda. Pezet gryzie się w język, czy nie chce gryźć ręki, która go karmi? Zapytajcie jego protetyka.

"Co się czepiasz?" - zapyta pewno wielu. Przecież już w tytule jest, że muzyka jest komercyjna, czyli ma odcinać kupony, generować zyski. No tak, tylko tytuł miał być poniekąd ironiczny, a nie jest. I kiedy Pezet uprzedzał, że będzie o banałach, to rzeczywiście nie żartował. To jego najsłabsza płyta.  

Pezet "Muzyka komercyjna", Koka Beats

5/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Pezet | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama