Reklama

Panilas "Gynoelectro": Feminizm w mrocznych barwach [RECENZJA]

Lata 90. wracają w muzyce w pełni, ale odwołań do tych najbardziej mrocznych i niepokojących momentów muzycznych, które w innych czasach nie miałyby zaistnieć, wciąż jest dość mało. Panilas to zmienia i czyni to w sposób budzący podziw.

Lata 90. wracają w muzyce w pełni, ale odwołań do tych najbardziej mrocznych i niepokojących momentów muzycznych, które w innych czasach nie miałyby zaistnieć, wciąż jest dość mało. Panilas to zmienia i czyni to w sposób budzący podziw.
Panilas na okładce "Gynoelectro" /

Nie mogę się nie powstrzymać przed napisaniem wam z miejsca, że solowy debiut Magdaleny Sowul z miejsca stał się jedną z moich ulubionych płyt tego roku. Artystka znana z neofolkowej Ulgi postawiła pobawić się proporcjami, postawiła dużo mocniej na elektronikę i wdrożyła więcej przystępności oraz przebojowości, jednocześnie nie tracąc tego, co czyniło Ulgę ciekawą.

Prawdę mówiąc "Gynoelectro" to kolejny dowód na powroty do lat 90. w rodzimej alternatywie. Kiedy jedni idą w eurodance czy najntisowy house z presetami z Korga M1, Panilas kłania się otwarcie czarno-białym teledyskom z ludźmi wychodzącymi z klubów przepełnionych papierosowym dymem. Nie dostrzeżecie tutaj wielu kolorów, ale sam kontrast sprawi, że "Gynoelectro" jest doświadczeniem niesamowicie fascynującym.  

Reklama

To płyta miejscami bardzo otwarcie odwołująca się do eksperymentów z elektroniką przypominających o pierwszych płytach Bjork czy Massive Attack. Przypomina o tym momencie lat dziewięćdziesiątych, gdy w mainstreamie pojawiały się rzeczy wymagające, wręcz niepokojące i niekoniecznie przyjemne w oczywisty sposób. Ale jednocześnie absolutnie satysfakcjonujące artystycznie.

Czego możecie się tu spodziewać? Bas schodzi nisko i spaja się w pełni z warstwą ambientową. Przestrzeń niejednokrotnie jest dubowa, a syntezatory wprowadzają poczucie obcości i zagubienia. Perkusję mogą stanowić zarówno nadająca pulsu całości oszczędna stopa, połamane bębny, jak i niezidentyfikowane przeszkadzajki czy rytmicznie ułożone glitchujące dźwięki. Całość dopełniają pojawiające się gdzieniegdzie nuty wybrzmiewające z klarnetu, które wydają się tak bardzo nie z tego świata, że wprowadzają do całości poczucie odosobnienia.

Z tych założeń można wciąż stworzyć płytę, którą trudną oskarżyć o monotonię. Tym samym mamy "chcę całego", porażające hipnotycznym rytmem, który w drugiej połowie piosenki przekształca się w pełnoprawny rave. Chcecie się porwać w taneczny rytm? To posłuchajcie "kołysanki", którego house'owy fundament mocno kontrastuje z wyrzucaną w tekście nie najlepszą diagnozą na temat otaczającego nas świata. "oglądane" to miarowo rzucane shakery, które też mogą sprawiać wrażenie muzyki tanecznej, ale ostatecznie osuwają się w mroku i poczuciu strachu oraz wyalienowania. Niesamowite rzeczy podobnie jak tripujące i zaskakująco wkręcające się "spal to" - pewnie mało kto zwraca uwagę, ile fantastycznych rzeczy przewija się w tle tego utworu, ale warto!

Nie mogę nie zachwycać się "oceanem" rozpoczynającym się minimalistycznymi syntezatorowymi plumkaniami. Jednak każdy kolejny segment piosenki staje się doświadczeniem istnie ciarkogennym: od wprowadzenia kanonu na delayu, wprowadzenie elektronicznej perkusji, którą w tajemnicy robił pewnie jakiś twórca Warp Records, idąc przez dalszą intensyfikację polegającą na sukcesywnym budowaniu tłu i większej emfazie w śpiewie. Coś pięknego.

Magdalena mogłaby tu śpiewać cokolwiek, szczególnie że dysponuje warsztatem pozwalającym jej na wiele: od delikatnych podśpiewów czy ewidentnie folkowych wpływów aż po agresywną melodeklamację. Zapewnia to odpowiedni ładunek treściom, nad którymi koniecznie trzeba zawiesić ucho.

"Gynoelectro" to bowiem krążek na wskroś feministyczny w sposób bardzo fizyczny, cielesny. "Bo moja skóra, to jest granica, za którą dzieją się cuda" wyśpiewuje w "bezruchu". "oglądane" opowiada o strachu, w jakim kobiety żyją, kiedy muszą same wieczorami chodzić ciemnymi ulicami. W "chcę całego" artystka sprzeciwia się wymaganiom rzucanym kobietom w ramach społecznych stereotypów. Fatalizm "kołysanki" wiąże się z rezygnacji z macierzyństwa z powodu otaczającego świata.

Tak więc mówiąc wprost: tak, "Gynoelectro" już teraz ląduje na liście najlepszych debiutów tego roku. Zdecydowanie warto!

Panilas "Gynoelectro", Mystic Production

9/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Panilas | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy