Pan Śmierć mieszka w Szwecji
Jarek Szubrycht
Mr Death "Detached From Life", Agonia
Szwedzki death metal w najczystszej formie - Mr. Death nie próbowali wymyślić koła na nowo. Wolą łamanie kołem...
Podoba mi się wizerunek Mr Death. Wyglądają jak Blues Brothers przeistoczeni w krwawych zombie i podobnie jak Blues Brothers są absolutnie wierni tradycji. Tyle tylko, że w tym przypadku chodzi o sięgającą przełomu lat 80. i 90. tradycję starej szwedzkiej szkoły death metalu, wykreowaną przez takie formacje jak Nihilist (później Entombed), Treblinka (potem Tiamat), Dismember czy Carnage.
Choć pod nowym szyldem dopiero debiutują, Mr Death mają pełne prawo czerpać z tego zatrutego źródła, bo część muzyków zespołu terminowała w Treblince i Tiamat (kiedy ten drugi miał jeszcze cokolwiek wspólnego z metalem), a charakterystyczne zapiaszczone, ciężkie brzmienie to nie podróba, ale oryginał - wyszło spod palców zapomnianego już nieco guru tamtej sceny Tomasa Skogsberga, w jego legendarnym studiu Sunlight.
Może więcej na "Detached From Life" niż we wzorcach sprzed lat ultraszybkich, niemal grindcore'owych partii (w tamtym czasie Szwedzi raczej nie zapuszczali się w te rejony, to była domena Anglików), ale można się przyzwyczaić. W końcu mamy 2010 rok, cały świat przyspieszył, więc metalowcy ze Skandynawii też. Poza tym, nie można deathmetalowemu zespołowi czynić wyrzutów, że napieprza zbyt szybko...
Dziesięć, czy raczej piętnaście lat temu Mr Death na nikim nie zrobiliby wielkiego wrażenia. Kiedyś takich zespołów, lepszych lub gorszych, było na pęczki. Dzisiaj podobną płytę mogliby chyba nagrać już tylko muzycy Dismember, gdyby stali się trochę mniej sentymentalni i melodyjne partie gitar wypożyczone od Iron Maiden oddali prawowitym właścicielom. No, może jeszcze Grave... Cała reszta albo już nie istnieje, albo dawno zmieniła muzyczne zainteresowania na rock'n'roll, rock progresywny lub stoner. Cokolwiek, wszystko jedno - bo też właściwie wszystko inne bardziej przystoi dżentelmenom dobiegającym czterdziestki. Ale narodziny Pana Śmierci to dla garstki wiernych fanów tej specyficznej odmiany metalu doskonała wiadomość. Dopóki ktoś łoi z taką energią, dopóki Skogsberg nie zamknął swojego studia, płomień wciąż płonie.
A tych wszystkich, którzy chcą wiedzieć, kto go zaprószył, odsyłam do innego wydawnictwa - fenomenalnej, trzypłytowej składanki "Swedish Death Metal", która zawiera unikalne nagrania zarówno gwiazd, jak i dawno zapomnianych bohaterów tej sceny.
6/10