Opał & Gibbs "Połączenia": Między opałem i przypałem [RECENZJA]

Na "Połączeniach" Opał z Gibbsem skomunikowali się tak wspaniale, że można ich postawić obok Ich Troje, Rubika i Miuosha pod hasłem "polska muzyka kompleksu i przesytu". Choć posłuchacie tu np. o krzyczącym ogniu, to mamy do czynienia z niewypałem.

Okładka płyty "Połączenia" Opała i Gibbsa
Okładka płyty "Połączenia" Opała i Gibbsa 

Jest taki moment w karierze raperów, zwłaszcza młodych, gdy czują się wszechmocni. Czego by właściwie nie zrobili, social media ociekają śliną zachwyconych fanów. A nawijacze z otwartymi ramionami biegną w stronę eklektyzmu. Pop, house, punk, blues, u tych z ciągotkami samobójczymi nawet zimna fala, nowa fala, folk i balladowy rock - wszystko wydaje się im takie proste, dostępne od razu po zadeklarowaniu chęci. Jeszcze przed chwilą problemem było zmieszczenie wersów w bicie, a pojęcia fałszu czy dysonansu było totalną abstrakcją, teraz zaś hulaj dusza, piekła niema, idziem w artysty, bawimy się muzyczką. I spoko, ale nie wszystkie zabawki są dostępne w każdym wieku.

Nie chcę bezrefleksyjnie dopisywać Opała do wyżej wymienionego grona, bo bez dwóch zdań umie rapować. Nawija w różnych tempach nie budząc zażenowania, nie dusząc się i potykając, nie ma problemu z dykcją. W jego operowaniu głosem jest pewna świadomość, a tam gdzie jej prawdopodobnie nie staje, na straży staje dla odmiany producent Gibbs, kształcony muzyk, doświadczony w studyjnej pracy z raperami. Sarius po współpracy z nim stał się innym artystą. Trudno uwierzyć, by pozwolił (Gibbs, nie Sarius) nowemu partnerowi porwać się z motyką na słońce. A jednak.

Warstwa tekstowa płyty podpada pod definicję grafomanii - pisania kompulsywnego, bez umiaru, z wyłączonym poczuciem obciachu. "Ziemi strach rozkruszony z cierni jak piaski plaż" czy "Rany przywiewa wiatr" - to bardzo, bardzo zła liryka, która niewiele znaczy, ale już rości sobie pretensję do bycia poezją. Wersy bywają tak trywialne, że aż komiczne - po metaforach pokroju "rozwarstwiam się jak latte" tak mocno uderzam w czoło, że aż odzywają się niewyrwane ośemki. Mnóstwo jest tu niewprawnych literacko "tekturowych szczęść", "bletek poślinionych ze złej strony", "kurzu tańczącego z naskórkiem w świetle" i "jajecznic lekko ściętych jak codzienność" (!) Trafiając na kolejne "Zmalowaliśmy to miasto w jeden wielki bazgroł" (jak można cokolwiek "zmalować w bazgroł"?) człowiek zastanawia się jak autor "Motyla" i "Pandory" mógł niewyplenić takich chwastów, ba, pozwolić, żeby zarosły mu płytę.

Co gorsza, sposób wykonania tylko uwypukla kiczowatość tych zwrotek. Początkowo czujemy się, jak byśmy dostali się na "Antihype 3", uszy atakuje słabszy Sarius z domieszką VNM-a. Potem flow, rozjęczane i przesadnie ekspresyjne, kieruje się w stronę najsmutniejszego, najbardziej egzaltowanego etapu Quebonafide. Chodzi o to, żeby skamleć i robić to możliwie szybko. Maniera denerwuje już od pierwszego, przegiętego, histerycznego wejścia "Odbierz mnie", który straszy dodatkowo paskudnymi chórkami. Z "Bletki" (boże, ta łkająca gitara na koniec) wyziera rozkapryszony, dopraszający się uwagi, napastliwy bachor.

Tam, gdzie Opał postanawia sobie po prostu porapować, jak w najlepiej (bo najmniej pretensjonalnie) napisanym na płycie "Palo Santo", w drogę mu wchodzi Gibbs. To przejście w pigularski EDM niszczy numer, raper brzmi zupełnie kuriozalnie, jakby chciał być Biszem i Mr. Polską jednocześnie. A "Dzieci pełni"? Też mogłyby być dobrą piosenką, gdyby producent nie zrobił z niej gotowca na następną "Równonoc" Donatana. To przykre, bo na "Mantrze" Kacpra HTA i Fonosów wkład Gibbsa był nieoceniony. No ale tam coś go bilansowało. Tu utopił płytę w nachalnych melodiach, przeładował aranżacyjnie, dobił mdlącymi refrenami. Prezentuje się jakby wybierał się z Goranem Bregoviciem grać na regatach wysokich żaglowców. Nie wierzycie? Puśćcie sobie najpierw "Bratushkę", a potem "Wiem dlaczego bloki płaczą". Albo lepiej nie, nie róbcie tego, ja nie biorę za to odpowiedzialności.

Co z tego, że Opałowi ładnie współbrzmią sylaby, że nie wypada z bitów? Co z tego, że na poziomie basu i bębna Gibbs jest profesorem? "Połączeń" nie ratuje ani warsztatowa i realizacyjna sprawność, ani dobrzy goście (Floral Bugs, VNM, Karolina Czarnecka i Bisz, który powinien się od potworów pokroju "Róże zostawmy betonom" trzymać jak najdalej, o ile chciałby mieć jeszcze audytorium bez swetrów). Zresztą kto powiedział, że recenzje mają być obiektywne, ten kłamał, bo nie ma czegoś takiego, można je co najwyżej obiektywizować. Ja nie zamierzam w 2021 rapu ciągnąć za uszy takiego krążka z powodów wykonawczych. Bo, choć słucham dużo polskiego rapu, dawno nie słyszałem płyty w tak złym guście. Połączenia? Nie dzwońcie więcej.

Opał & Gibbs "Połączenia", VooDoo People

3/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas