Nieznośna lekkość dojrzałości

Maria Sadowska "Spis Treści", Sony

Maria Sadowska na okładce płyty "Spis treści"
Maria Sadowska na okładce płyty "Spis treści" 

Gdzie jest moja rewolucja? - pyta na początku płyty Maria Sadowska. Dobre pytanie, bo niestrudzona klubowiczka, która zwycięsko wyszła ze zmagań z Komedą i nie skompromitowała się repertuarem świątecznym, zamiast pełnokrwistego albumu nagrała ścieżkę dźwiękową do stagnacji wieku średniego.

Założenie było dobre. Ot, w pełni autorski miks popu, jazzu, funku i elektroniki plus osobiste wersy. O ile jednak sesje fotograficzne Sadowskiej zawsze tryskają milionem barw, to kolory na "Spisie Treści" są wypalone, dostosowane do optyki odbiorców przerzucających w Empikach płyty w poszukiwaniu wydawnictw opatrzonych przymiotnikiem "smooth".

Niestety, nie wszystko warto ze sobą mieszać, nawet jeśli dopieścimy brzmienie, zadbamy o bogate aranżacje, a instrumentaliści - posłuchajcie choćby partii gitar i precyzyjnie wkomponowanych dęciaków - spiszą się więcej niż dobrze. Czasem bowiem komponując ze sobą składniki strawne osobno, otrzymujemy papkę. A tu już w pierwszej połowie krążka dostajemy Indios Bravos w wersji light ("Rewolucja"), późną Edytę Bartosiewicz ("Droga"), wczesną Reni Jusis, a nawet Kayah ("Jest dobrze").

Przeszkadzają niestety teksty. Nie ma wątpliwości - Sadowska włożyła w nie sporo uczuć. Szkoda tylko, że słuchacz nie może ich wyjąć. Głównie za sprawą błahych rymowanek, nieporadnie zarysowanych sytuacji i blogowej wrażliwości, o którą rozbijają się prawdziwe emocje. Nie udało się uciec od kupichoidalnych tworów w rodzaju "cicho tańczących cieni", "kwitnącego w sercu, dzikiego kwiatu" i "opatrunków z ust". Gdy piosenkarka śpiewa "jutro nie będę sobą, jutro będę już drogą" nie brzmi jak wzruszona kobieta, prędzej jak trawnik, który żali się deweloperowi, tuż przed wyasfaltowaniem.

Niby można Sadowską potraktować z wyrozumiałością, bo w porównaniu z tym, co wyziera z Opola, Sopotu i letnich festynów miejskich, to ekstraklasa. W przewrotności "Piosenki pielęgniarki", czy pięknie funkującej wibracji "Złotego cienia" można się bez problemu rozsmakować. Ale skoro artystka chce być Marią, a nie Marysią, powinna dać z siebie więcej.

5/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas