Niedzisiejsza gwiazda pop

Piotr Kowalczyk

Jessie Ware "Devotion", Universal

Cały debiutancki album Jessie Ware to zwycięstwo totalnej wizji artystycznej
Cały debiutancki album Jessie Ware to zwycięstwo totalnej wizji artystycznej 

W czasach, gdy artystów tracących studencką zniżkę wysyła na emeryturę, a o status megagwiazdy trzeba zabiegać jeszcze przed dwudziestką, historia Jessie Ware to dodający otuchy wyjątek.

Jeszcze niedawno 27-letnia wokalistka z Brixton nawet nie marzyła o profesjonalnej karierze scenicznej. Zajmowała się studiami artystycznymi, bardzo luźno związanymi z muzyką oraz dziennikarstwem. Sama nie miała odwagi śpiewać. Dziś, po śmierci Amy Winehouse i w czasie okresu milczenia Adele, jest prawdopodobnie najjaśniejszą gwiazdą brytyjskiego adult contemporary pop i murowaną kandydatką do otrzymania w tym roku prestiżowej Mercury Music Prize.

Jessie Ware wprawdzie nie pojawiła się na brytyjskiej scenie muzycznej znikąd, ale błyskawicznego awansu do jej ścisłej czołówki nie spodziewał się chyba nikt. Zaledwie rok temu bardziej niż artystką była koleżanką robiących kariery muzyków - miała na koncie występy w chórkach u swojego znajomego, Jacka Penate'a, była też głosem z produkcji post-dupstepowych artystów takich jak SBTRKT czy Joker. W 2012 roku przystąpiła do ofensywy. W błyskawicznym tempie jej przestrzenne elektroniczno-soulowe ballady i wysmakowane, estetycznie dopracowane teledyski zdobyły internet, a potem wiele stacji radiowych, sprofilowanych na "ambitny pop". Jej album trafił nawet na szczyt notowania sprzedaży w serwisie iTunes, utrzymuje się też w pierwszej dziesiątce zestawienia albumów w Wielkiej Brytanii.

"Running", "110%" i "Wildest Moments" to trzy piosenki, które przez ostatnie miesiące zapowiadały nadejście "Devotion" Zaczęło się od kapitalnie wybranych singli, ale cały jej debiutancki album to zwycięstwo totalnej wizji artystycznej - od kompozycji i melodii począwszy przez inspirowane brytyjską sceną basową brzmienie, teksty, magnetyczną osobowość i sam wokal Jessie, posiadający wielkie możliwości, na wysmakowanej otoczce wizualnej kończąc. Komentatorzy piłkarscy lubią mówić na boiskowych odpowiedników brytyjskiej wokalistki "zawodnik kompletny".

"Devotion" od początku utrzymuje sluchacza w stanie podwyższonej uwagi. Każda kolejna piosenka zaprasza do swojego, unikalnego świata. Tytułowy utwór to delikatny, romantyczny electro-pop. Prościutkie "Wildest Moments" kryminalną przebojowością rozczaruje zapewne klubowych purystów, liczących na powtórkę z połamanych kawałków SBTRKT. Nie wyobrażam sobie jednak piosenki, sprawdzającej się lepiej jako radiowy pop. W "Wildest Moments" wszystko jest na swoim mijscu: banalne, potężnie wyprodukowane bębny jak z lat 80. (a la Kate Bush, Phil Collins czy Peter Gabriel), zaraźliwa, zaśpiewana z czułością zwrotka, arcyzaraźliwy refren i celny tekst, z którym zidentyfikuje się każdy, kto ma na koncie trudne przeprawy miłosne: "from the outside / everyone must be wondering why we try / why do we try".

Następujący po "Wildest Moments" utwór "Running" to na chwilę obecną mój ulubiony singel 2012 roku. W warstwie tekstowej piosenka to kolejny opis fatalnego zauroczenia: "I all I wanna know / is it mutual / then I'm ready to run / ready to fall / think I'm ready to lose it all / you keep me running" - śpiewa Jessie. Zapewne niemal każdy słuchacz tej płyty miał szansę się zetknąć z podobnym uczuciem. Uniwersalny tekst to jednak nie wszystko. Zacytowany refren został przez Ware poprowadzony brawurowo (fascynujące zakręty melodyczne wokalu w refrenie i w drugiej zwrotce), a bit jest dyskretny i jednocześnie wybitnie taneczny. "Zagraj to wolniej, ale... szybciej" - radził perkusiście Joy Division producent Martin Hannett w czasie nagrywania "Unknown Pleasures". I takie właśnie, nieoczywiste wrażenie sprawia "Running". To delikatna piosenka, ale nie sposób do niej nie tańczyć.

Kolejnym punktem kulminacyjnym "Devotion" jest "Sweet Talk", nawiązujące do delikatnego r'n'b z końcówki lat 80. w stylu Whitney Houston. Tutaj Jessie częstuje jeszcze jednym wartym miliona dolarów refrenem. Nie przeszkadza wcale to, że jego melodia przywodzi odrobinę na myśl house'owy klasyk z lat 80., "Big Fun" Inner City. "Taking In Water" to kolejny wielki, łamiący serce power-balladowy refren.

Uniwersalizm i bezpretensjonalny, pozbawiony wyrachowania romantyzm to główna emocja przewijająca się przez "Devotion". Bohaterka wielu piosenek Jessie Ware za obiektem uczucia idzie w ogień i w jej pogodnej determinacji jest coś absolutnie uroczego, nieprzerysowanego, ludzkiego ("still dancing on my own" - deklaruje w "110%", cytując zresztą wielki przebój szwedzkiej wokalistki Robyn sprzed dwóch lat).

Na pewno da się na różny sposób wyśmiać zachwyty nad "Devotion". W dobie internetu to nic trudnego. "Konfekcja dla klasy średniej i znudzonych 30-latek" - to najczęściej pojawiające się zarzuty odnośnie Jessie Ware. Ja jednak dawno nie słyszałem dającego tyle radości popowego albumu, bez niemal jednego niepotrzebnego momentu. "Wildest Moments".

9/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas