Reklama

Nie tak ciemna strona mocy

Vader "Welcome To The Morbid Reich", Warner

Na dziewiątej studyjnej płycie "Welcome To The Morbid Reich" twórcy uznanej na świecie marki "Pol-death" wracają do korzeni. Czy aby na pewno?

Muszę przyznać, że zapowiadający album utwór "Come And See My Sacrifice" zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Obecny w nim klimat rodem z "De Profundis" (opus magnum Vadera z 1995 roku) mocno zaostrzył apetyt, rozbudzając dawno niespotykane u mnie zaciekawienie obecną twórczością zespołu Piotra "Petera" Wiwczarka.

Powrót do klasycznego logo, tytuł nawiązujący do taśmy "Morbid Reich" (1990), uznawanej za jedną z najlepszych demówek w historii death metalu, oldskulowa okładka, a na dokładkę nowa wersja drzewnego "Decapitated Saints" - wszystkie te elementy wyraźnie wskazywały, iż powstały w Olsztynie Vader chce przypomnieć nam o swoich chwalebnych początkach. Mimo zauważalnej zwyżki formy, powrót w stare koleiny okazuje się leżeć głównie w sferze mentalnej.

Reklama

Na tle ostatnich kilku płyt, nowa propozycja Vadera wypada z pewnością udanie. Lwi ryk Petera otwierający "Return To The Morbid Reich", rwane riffy i bezlitosne gradobicie blastów budzą uzasadniony respekt. Podobnie jest we wspomnianym singlu "Come And See My Sacrifice", oferującym dodatkowo, jak kilka innych - tym razem nieco dłuższych - kompozycji, ciekawe zmiany tempa i nastroju.

Bardziej thrashowo robi się w piekielnie szybkim "Only Hell Knows" (ze sporymi zadatkami na stałą obecność w koncertowym zestawieniu Vadera) oraz "Lord Of Thorns", w którym Peter czerpie garściami z dokonań Slayera. Na wysokich obrotach chodzi także rasowy "The Black Eye", przepleciony ryjącymi ziemię riffami w tempie drogowego walca.

Trochę świeżości wprowadza z kolei tłusty i wysoce chwytliwy "I Am Who Feasts Upon Your Soul", opatrzony symfonicznym wstępem w guście Septicflesh (z tym, skądinąd dobrze znanym zabiegiem mamy też do czynienia w rozpoczynającym płytę "Ultima Thule" oraz w pełni instrumentalnym i jako takim w zasadzie niepotrzebnym "They Are Coming..."). Odejściem od typowej formuły jest również naprawdę niezły "I Had A Dream", w którym Peter fajnie moduluje głos - od growlingu, przez wściekłe wrzaski, po cedzone przez zęby inkantacje; pod koniec robi się zaś całkiem melancholijnie (sic!). Nieco zbyt sztampowo wyszedł za to "Don't Reap The Beast's Heart Out", choć niewątpliwie słuchać w nim echa dawnej świetności.

Sensu robienia autoprzeróbki "Decapitated Saints" nie zrozumiem chyba nigdy (boksowanie się z własną legendą wydaje mi się w tym przypadku niepotrzebne). Dobrym pomysłem było za to - wyjąwszy wrażenie niedokończonego oraz rzewną solówkę w stylu... Gamma Ray - zwieńczenie płyty masywnym, sabbathowskim "Black Velvet And Skulls Of Steel".

Strzeliste, często wręcz neoklasyczne solówki - znanego z Esqarial - gitarzysty Marka Pająka (przy całym szacunku dla jego osoby i umiejętności) w połączeniu ze sterylnością brzmienia, mają się nijak do deklarowanego powrotu w zamierzchłą przeszłość, powtarzając błędy popełniane przez Deicide i Ralpha Santollę. Oby nie zaprowadziło to ich do stanu, w którym dziś znajduje się choćby szwedzki Arch Enemy i jego "power metal" (zostawmy to może Panzer X?). Gdy w środku piekielnej, death / thrashowej nawałnicy nagle zstępuje na mnie kilkunastosekundowa solówka spod znaku Yngwie Malmsteena, doznaję niemal boskiej iluminacji, a co za tym idzie nieprzyjemnego rozdwojenia jaźni.

Jak mówią słowa popularnej piosenki Maanamu: "Kiedy sobie przypominam / Dawne dobre czasy / Czuję się jakoś dziwnie / Dzisiaj noc jest czarniejsza". Jak na Vadera, ciemnej strony mocy trochę tym razem zabrakło.

6/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Vader | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama