Nie jesteśmy na nią gotowi
Piotr Kowalczyk
Olivia Anna Livki "The Name of This Girl Is", L I V V Music
Gdyby Grzegorz Ciechowski żył, pewnie znalazłby z Livki nić porozumienia.
"Zauważyłem, że budowanie artystycznej pozycji na polskiej scenie przez pisanie dobrych piosenek i granie koncertów powoli staje się nieaktualne. Wszyscy chcą się znaleźć w telewizji, żeby potem mieć jeden sezon sławy. Jestem z rocznika, który ma taką postawę w pogardzie. Jednak możliwe, że niedługo nie będzie do słuchacza innej drogi". Ten fragment wypowiedzi Marcina Biernata, gitarzysty Muzyki Końca Lata, jak ulał pasuje do historii z Olivią Anną Livki.
Jak pamiętamy, wiosną 2011 roku mieszkająca w Berlinie polska wokalistka z niemieckim paszportem, dostała się w samo serce naszego rodzimego mainstreamu, do wieczornego pasma telewizji Polsat. Swoim brawurowym występem w programie typu talent show na krótko zjednała sobie sympatię zasiadających w sobotni wieczór telewidzów. Nie byłoby w tym nic godnego uwagi, gdyby nie wizerunek i muzyka, którą zaprezentowała Livki - połączenie feministycznej fali rocka z basowym post-punkowym brzmieniem a la The Slits i lekko nowojorskim, art-punkowym sznytem. Takich rzeczy się w polskiej telewizji w prime-timie po prostu nie uświadcza. Przez moment w jeszcze jednym biesiadnym programie zrobiło się naprawdę ciekawie.
Na dalsze zainteresowanie epizod w "Must Be The Music. Tylko muzyka" przełożył się w sposób raczej umiarkowany. A to, że w sms-owym głosowaniu ostatecznie pokonał ją zespół PodobaMiSię (mający w repertuarze piosenki takie jak "Nieletnie dziewczyny" czy "Kto po wsi chodzi") wypadałoby skomentować wklejeniem tutaj grafiki typu facepalm lub rytualnym odśpiewaniem Kazikowego "mieszkam w Polsce".
Na szczęście do oglądającego Polsat inż. Mamonia Olivia Anna Livki nigdy mizdrzyć się nie miała zamiaru. Podczas występu w "Must Be The Music" chyba najbardziej postać Livki doceniła Kora Jackowska. Ona w latach 80., jako wokalistka Maanamu, również szokowała polski mainstream pokrewną, czerpiącą z nowej fali ekspresją. Gdyby Grzegorz Ciechowski żył i był gdzieś w pobliżu jury tego programu, pewnie też znalazłby z Livki nić porozumienia.
Tymczasem debiutancki album artystki nawet nie trafił do dystrybucji w największych sieciach sprzedających muzykę. Jego tytuł, "The Name of This Girl Is", nawiązuje do koncertówki post-punkowej legendy z Nowego Jorku, Talking Heads. We wkładce znajduje się gorący polityczny esej, powiązany z przesłaniem płyty. Sama artystka wśród inspiracji wymienia m.in. Davida Byrne'a, Briana Eno, komedie surrealistyczne czy klasyczny skład feministycznego nurtu riot-grrrrl, Sleater-Kinney. Jak widać, dziewczyna nie zamierza udawać głupszej niż jest, byle tylko spodobać się wysyłającym sms-y na PodobaMiSię.
Nie pisałbym w tak histerycznym i pełnym rozczarowania tonie, gdyby nie to, że "The Name of This Girl Is" to po prostu bardzo dobra płyta. Co najmniej tak ciekawa jak inny polsko-niemiecki produkt, album "June" Julii Marcell. Gdzieś obie te panie zresztą się spotykają - konkretnie w okolicach terytorium wyznaczonego przez magię art-popu Kate Bush i potężny perkusyjno-wokalny drive Florence Welch. Płyta Marcell jest bardziej dopracowana, ale Livki jakby więcej ryzykuje, częściej szuka awantury, porywa się na eksperymenty. Jej płyta pełna jest basowych i wokalnych gonitw, zwierzęcych, wijących się linii basu przypominających The Rapture z okazji płyty "Echoes" i bluesowych, histerycznych wokali nawiązujących do wczesnej PJ Harvey. Album ma też świetnie ułożoną sekwencję piosenek, więc przyjmuje się go błyskawicznie jak dobrze ułożony set koncertowy. Jest też bardzo różnorodny wokalnie. Olivia Anna tymi 9 piosenkami wreszcie tak naprawdę przedstawiła się światu. Miejmy nadzieję, że teraz się nie zniechęci.
7/10