Nanga "Cisza w bloku": Liczy się (nie tylko) treść [RECENZJA]
Chociaż wszędzie pewnie przeczytacie o tym, że za Nangą stoją między innymi członkowie Lao Che, to ostatecznie brzmieniowo te dwa zespoły są od siebie bardzo odległe. A show i tak kradnie tutaj Magda Dubrowska.
Gdy na płycie "1987" Deutera zmarły niedawno Paweł "Kelner" Rozwadowski głosił, że "Nie ma ciszy w bloku" w pierwszym utworze rapowym w historii polskiej muzyki, nikt nie spodziewał się, że ponad 30 lat później będzie dane jednak usłyszeć tę ciszę. Kryje się za nią wyzbycie się kurtyny złudzeń, protest przeciw starym porządkom, kobiety walczące o równe prawa czy uciskane mniejszości. A zapowiedź tego, co się wyłania wraz z ciszą niesie ze sobą projekt Nanga.
Niby to debiut, a jednak postaci stojące za projektem są znane fanom muzyki od lat. Za wokalem stoi tu bowiem Magda Dubrowska, kojarzona z intrygującego Utrata Składu czy Gangu Śródmieście, który współtworzy z Nelą Gzowską i Karoliną Czarnecką (jak w tym momencie przypomniało się wam "Hera Koka Hasz LSD", to jest to słuszny tok myślenia).
Odpowiada ona również za warstwę instrumentalną, w którym to zadaniu wspiera ją dwóch członków Lao Che: Maciej Dzierżanowski i Filip Różański. I to nie tak, że to jakiś projekt poboczny, który powstał w momencie zawieszenia działalności twórców "Powstania Warszawskiego". "Cisza w bloku" miała być pierwotnie EP-ką, która zaczęła powstawać jeszcze przed pamiętnym ogłoszeniem.
Tropy Lao Che trudno tu jednak znaleźć. Muzyka porusza się po najróżniejszych gatunkach w zupełnie inny sposób niż grupa, z której znani są Dzierżanowski i Różański: głównie z powodu ogromnego udziału elektroniki.
W "parawanizm" mamy do czynienia z brudnym, minimalistycznym utworem balansującym na granicy techno i deep house'u. Singlowy "profet" koresponduje doskonale z bitami 1988 z duetu Syny: brudnymi, zabarwionymi z jednej strony nowojorskim rapem lat 90., z drugiej zaś podziemnymi eksperymentatorami zbieranymi wokół wytwórni Definitive Jux. A to wszystko ostatecznie zostaje podrasowane chłodnym, nieprzyjaznym nowofalowym klimatem.
Ale mamy też "to nic" z Barbarą Wrońską, które przez większość utworu balansuje na granicy popu i r'n'b z elementami jazzowymi, by pod koniec, z użyciem prostego motywu na syntezatorze, wejść na wyższy poziom emocjonalności. Wspomniany jazz zaznacza się mocno w "Steinway", który to utwór w pewnym momencie robi obrót o 180 stopni i rzuca klubową perkusją, o którą dałoby się oskarżyć twórców z wytwórni Hyperdub. "smutne lato" to z kolei klasyczne reggae z synkopowanym rytmem.
Eklektyzmu jest tu całkiem sporo i o dziwo, wszystko przechodzi w miarę płynnie ze sobą. Może to kwestia spoiwa, którym jest wokal Magdy Dubrowskiej. Wokal, który przez chrypkę przy pierwszym wrażeniu może sprawiać wrażenia podobnego do Katarzyny Nosowskiej. Po głębszym przysłuchaniu się okazuje się niższy, a to poczucie zabrudzonej krtani, w której czuć każdą życiową bliznę, jest zdecydowanie większe.
Skojarzenia są o tyle żywe, że podobnie jak w przypadku ostatniej solowej wokalistki Hey, tak Magda chętnie wykorzystuje w swojej twórczości najczęściej coś, co mogę nazwać quasi-rapem. Czasami do tego coś zaśpiewa, chociażby na reggae'ową modłę jak w "smutnym lecie" albo pośpiewa na auto-tune'ie czy z vocoderem. Oscyluje w tym gdzieś między "Bastą" Nosowskiej a Dorotą Masłowską z czasów, gdy schowała się za pseudonimem Mister D. Unosi się nad tym poczucie nietraktowania formy serio, performance'u, którego niechlujność ma być dodatkową wartością podkreślającą treść. I nie ukrywam, bywa to odrzucające z uwagi na te przeciągnięcia, sylabizowania, wrażenie braku pełnej kontroli.
Przy czym raz, że Magda ma niewątpliwą charyzmę, którą nadrabia wszelkie braki. Ponadto to, co chce przekazać faktycznie przyciąga. W "dzikim zachodzie", na którym Magda snuje wizję rządzonego przez siebie miasta, rzuca wers "jestem ostatnią szeryfką w tym mieście/i jeśli to brzmi ci śmiesznie/ze względu na końcówki żeńskie/to strzeż się", by zakończyć zwrotkę "ja nie rozumiem, jaki to jest problem/żeby zwracać się do kogoś tak jak ktoś chce". "A jak się nie podoba to nara/Mogę tu zostać sama" - kwituje, deklarując wierność swoim poglądom. Dobrze, że pojawił się ktoś oprócz Siksy na tej scenie, kto mówi takie rzeczy wprost.
Dużo tu przyjemnie podanego poczucia humoru. Co więcej, podoba mi się to, że Dubrowska potrafi ubrać całkiem poważne kwestie w sposób, który w pierwszej chwili wywołuje uśmiech na twarzy, by dopiero po chwili uderzyć w sumienie: to, co tekstowo dzieje się w drugiej zwrotce "zanim" to przecież czysty miód.
Czy widzę przyszłość Nangi na scenie? Jak najbardziej, choć nie jest to muzyka, która zwojuje sceny tak jak Lao Che - jest mniej przystępna dla post-trójkowego słuchacza niż tamta grupa, a na dodatek mamy ogrom zabetonowanych słuchaczy, którzy na słowo "feminizm" chcą wyciągać od razu broń. A szkoda, bo projekty z treścią niepozostawiającą słuchacza obojętnym są zawsze w cenie. Doceniam i trzymam kciuki.
Nanga "Cisza w bloku", Mystic Production
7/10