Między młotem a kowadłem
Elbow "Build A Rocket Boys!", Universal Music Polska
Piąty i jednocześnie najlepszy jak dotąd studyjny album zespołu misiowatego Guy'a Garveya, to wydawnictwo, którego nie można ot tak sobie zignorować.
Elbow to ciekawy przypadek. Jeszcze do niedawna była to grupa z gatunku tych szanowanych przez krytyków, chwalona w wywiadach przez innych artystów (Radiohead i U2 to przykłady najbardziej doniosłe), ale z umiarkowaną, jednocześnie oddaną liczbą fanów. Zresztą Elbow swoją postawą i imagem byli zaprzeczeniem gwiazd z list przebojów, nie tylko tych popowo-plastikowych. Z drugiej strony z tekstami piosenek Garveya mógł utożsamiać się każdy. Brytyjczycy zresztą ukuli specjalny termin, jakim określają twórczość Elbow: People's Music ("Muzyka ludzi").
Tak naprawdę muzyka kwintetu dotarła do ludzi za sprawą jednej piosenki - "One Day Like This", którą zaprezentowano w finale brytyjskiej edycji masowo oglądanego "Big Brothera". Efekt był łatwy do przewidzenia, a Elbow poznali ludzie, którzy wcześniej o zespole nie słyszeli choćby słowa. Jednocześnie album, z którego pochodził kompozycja ("The Seldom Seen Kid"), otrzymał mega prestiżową nagrodę Mercury Prize, którą honoruje się najambitniejszych, a nie najpopularniejszych, artystów. Tym samym Elbow znaleźli się między młotem (wiarygodność wobec starych fanów) a kowadłem (oczekiwania wielbicieli "One Day Like This").
Taka sytuacja wyprowadziłaby z artystycznej równowagi większość, ale nie Elbow, bo to grupa unikatowa. Już właściwie po otwierającym, 8-minutowym epickim "The Birds" wiadomo, że - mówiąc kolokwialnym językiem - będzie dobrze. Powoli rozpędzająca się, nabierająca z każdą minutą walorów kompozycja koi ciepłem, ale jednocześnie intryguje melancholią. Z jednej strony jest staroświecka, ale elektroniczne migotanie w tle przypomina nam, że mamy rok 2011. Bo Elbow grają atmosferycznego rocka, ale potrafią go przyciąć na miarę - zaryzykuję - nawet i klubową ("With Love"). I postawić obok kameralnych, akustycznych perełek ("Jesus Is A Rochdale Girl" czy "The River"), nie tracą przy tym nic ze spójności. Co uderza jeszcze w "Build A Rocket Boys!", to wycofanie sekcji rytmicznej, która teraz stanowi tło dla tła. Trzeba wielkiego wyczucia i wizji, by pozwolić sobie na tak ryzykowny ruch i wygrać.
Garvey, jako autor tekstów, ma tę rzadką umiejętność pisania o sprawach zwyczajnych, tak by zabrzmiały one jak poezja i jednocześnie były łatwe do rozszyfrowania dla wszystkich (pamiętajcie, to "muzyka ludzi"). Dalej, lider Elbow śpiewając o czymś tak ckliwym, jak tęsknota dorosłego faceta za dzieciństwem ("Lippy Kids") czy rodzicami i rodzinnym miastem ("Open Arms"), tudzież wręcz miłosną pieśń do swoich kumpli ("Jesteście aniołami i pijakami / Jesteście gwiazdami za którymi podążam" w "Dear Friends"), nie popada w żałosną rzewność. Pisząc prosto, unika banałów.
"Build A Rocket Boys!" to nie jest jeszcze arcydzieło, ale na pewno album szczególny i specyficzny. Bez wątpienia również najlepszy w dyskografii Elbow. A to już wystarczy samo w sobie, by nie pozwolić sobie na zlekceważenie tej płyty.
8/10