Mick Harvey & Amanda Acevedo "Phantasmagoria in Blue": Jak babie lato [RECENZJA]

Paweł Waliński

Wspólna płyta Harveya i Acevedo to absolutny raj dla jesieniar, ale i jesieniarzy. I doskonała odtrutka na to, co mamy za oknem, pozwalająca powrócić do piękna tegorocznej wczesnej jesieni.

Mick Harvey nagrał album "Phantasmagoria in Blue"
Mick Harvey nagrał album "Phantasmagoria in Blue"Jordi Vidal/RedfernsGetty Images

O ile Micka Harveya pewnie nikomu nie trzeba przedstawiać, bo na scenie jest od bez mała pięćdziesięciu lat, a w jego dyskografii znajdują się nagrania z The Birthday Party, Crime and the City Solution czy wreszcie The Bad Seeds, o tyle Amanda Acevedo, przynajmniej dla mnie, a teoretycznie bardzo uważnie niucham damską scenę songwriterską, była postacią kompletnie nieznaną.

Jakże przyjemny dreszcz ekscytacji poczułem słysząc pierwsze takty ich wspólnego nagrania. A wszystko zaczęło się od przypadkowego spotkania w Meksyku, gdzie Harvey zawitał jako część koncertowego ensemble'u P. J. Harvey. Zadzierzgnęła się między nimi nić porozumienia i w 2021 duet zaczął kombinować, by nagrać wspólny materiał. I oto mamy w rękach płytę, na której stary wiarus, z dekadami doświadczenia na karku doskonale synchronizuje się z młodą, nie do końca jeszcze opierzoną artystką dowodząc, że o ile góra z górą się nie zejdzie, to człowiek (artysta) z człowiekiem (artystą) już jak najbardziej.

Na tapet para muzyków wzięła dwie kompozycje własne, ale przede wszystkim covery. I to nie byle jakie, bo na playliście znajdziecie choćby dwie folkowe ballady, które z powodzeniem mogą ze sobą walczyć o tytuł najgenialniejszej piosenki autorskiej wszech czasów. Mam na myśli "Song to Siren" Tima Buckleya, lepiej znaną z wykonania projektu This Mortal Coil oraz "Milk and Honey" Jacksona C. Franka - songwritera z bodaj najbardziej mroczną i najsmutniejszą historią wśród muzyków, na którą składało się sieroctwo, obrażenia doznane w pożarze domu dziecka, depresja, epizody bezdomności, zaburzenia osobowości, a wreszcie utrata oka po przypadkowym postrzale z wiatrówki. I o ile Frankowi nie zdołał pomóc nawet zaprzyjaźniony z nim Paul Simon, o tyle utwory takie jak "Milk and Honey" czy "My Name Is Carnival" gwarantują, że o pechowcu pamięć nie zginie. Harveyowi i Acevedo podziękowania za przypomnienie tego genialnego numeru.

Wśród zawartych tu coverów znajdziecie również "Love is a Battlefield" Pat Benatar, "Indian Summer" (po polsku daje to okres w roku zwany "babim latem", a więc drugą połowę września) Lee Hazlewooda, ale i mniej znane utwory jak przeróbka "I Lost Something in the Hills", niemieckiej pieśniarki Sybille Baier czy "Creators of Rain" Smokey'a Mimsa, o którym - wstyd przyznać - ale w życiu nie słyszałem (już nadrabiam), czy dwa numery będace tradycyjnymi piosenkami hiszpańskimi. Te kompozycje mają niebywały ciężar gatunkowy i aż dziw bierze, że dwie kompozycje własne duetu wcale nie odbiegają od nich jakością. To bardzo dobry prognostyk na przyszłość i kolejny album, tym razem może z większym udziałem materiału własnego.

Inną rzeczą jest niebywała synergia, z jaką działają i harmonizują się głosy obojga, czy maestria, z jaką cały zespół (zwróćcie uwagę, że nie ma tu żadnej perkusji) tka aranżacje mieszczące się gdzieś w pół drogi między folkiem, americaną, ale również dream popem. To absolutnie zachwycająca płyta. Kto przed nimi nie zdejmie kapelusza, ten niegodzien nazwania człowiekiem.

Mick Harvey & Amanda Acevedo "Phantasmagoria in Blue", Mute

9/10

Okładka albumu "Phantasmagoria in Blue"materiały prasowe
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas