Reklama

Michał Łapaj "Are You There": Klimat tak gęsty, że można ciąć go nożem [RECENZJA]

Na "Are You There" Michał Łapaj – etatowy klawiszowiec Riverside – wskrzesza brzmienia mrocznej elektroniki lat 90. XX wieku z dozą post-rocka. Wychodzi z tego pozycja, na której muzyk może nie odkrywa Ameryki, ale pokazuje, że doskonale wie, jak stworzyć utwory pełne gęstego melancholijnego klimatu.

Na "Are You There" Michał Łapaj – etatowy klawiszowiec Riverside – wskrzesza brzmienia mrocznej elektroniki lat 90. XX wieku z dozą post-rocka. Wychodzi z tego pozycja, na której muzyk może nie odkrywa Ameryki, ale pokazuje, że doskonale wie, jak stworzyć utwory pełne gęstego melancholijnego klimatu.
Okładka płyty "Are You There" Michała Łapaja /

Brak koncertów pozwolił członkom Riverside poświęcić się tworzeniu. Jak na ironię, sama grupa dopiero teraz - w momencie, gdy muzycy przygotowują się do swojej jubileuszowej trasy - postanowiła wspólnie wrócić do studia. Ale solowo nie próżnowali - może oprócz perkusisty Piotra Kozieradzkiego, choć w głębi serca chcę wierzyć, że lada chwila nie pozostanie jedynym bez własnego krążka. Mariusz Duda natomiast zaliczył jeden album jako Lunatic Soul oraz dwa podpisane swoim imieniem i nazwiskiem, a przyjęty jakiś czas temu do zespołu Maciej Meller w zeszłym roku wydał krążek "Zenith". Teraz natomiast klawiszowiec grupy, Michał Łapaj, postanowił uderzyć z "Are You There". I nie da się ukryć - to pozycja nad wyraz intrygująca i choć można znaleźć wiele punktów wspólny, ostatecznie eksploatuje nieco inne rejony niż twórczość kolegów z zespołu.

Reklama

Przy kontakcie z albumem łatwo odnieść wrażenie powrotu do brzmień, które dominowały alternatywną muzykę mniej więcej 25 lat temu. Krajobraz miejski, który pokazuje nam płyta nie jest bynajmniej przepełniony kolorami. To muzyka na wskroś mroczna, malowana wyłącznie ciemnymi barwami, zamglona i duszna brzmieniowo. Pełna jest melancholii, nisko osadzanych dźwięków, przez co "Are You There" jawi się jako pozycja, której najlepiej słucha się późną nocą.

Skojarzeń nasuwa się mnóstwo w zależności od utworów. "Shelter" z Belą Komoszyńską z Sorry Boys na wokalu zaskakująco blisko do rozmarzonych pejzaży grupy Mogwai. Drugi utwór z gościnnym udziałem wokalistki, "Fleeting Skies", przez rozbudowaną aranżację i bogate tło ma w sobie natomiast coś z Massive Attack. Przy okazji, nie ujmując w żaden sposób ostatnim dokonaniom Sorry Boys, niesamowicie dobre słyszeć Belę w klimatach bliższych debiutowi jej macierzystej grupy. Słychać, że wokalistka dalej doskonale czuje się w elektronicznym otoczeniu. Co więcej, we wspomnianym "Fleeting Skies" pozwala sobie na zupełne "zerwanie się ze smyczy", co owocuje rzuconymi na koniec piosenki, pozbawionymi słów wokalizami, ociekającymi wręcz emocjami.

Podobieństwo do Massive Attack jest jeszcze bardziej słyszalne w drugiej połowie "In Limbo", gdy na twardo stąpającym rytmie słyszymy mnóstwo przesterowanych syntezatorów walczących o miejsce w przestrzeni utworu. 10-minutowe "Where Do We Run" rozpoczyna się kosmicznymi syntezatorami wyjętych rodem od niemieckich eksperymentatorów, ale z czasem - może przez to syntezatorowe arpeggio - nabiera charakteru, o który można było posądzić Depeche Mode w czasach "Ultra". Osadzone w miarowym powolnym rytmie "Shattered Memories" z gościnnym udziałem Micka Mossa (występującego jeszcze we "Flying Blind") pozycjonuje się gdzieś pomiędzy klimatami UNKLE a trip-rockową twórczością The Gathering.

Płyta rozpoczyna się i kończy natomiast ambientowymi trackami skomplikowanej natury. Tak jakby odpowiadał za nią Akira Yamaoka - twórca muzyki do serii gier "Silent Hill". Z jednej strony mamy bowiem do czynienia z kompozycjami pełnymi niepokoju wzmacnianego przez wypływające z tła dźwięki. Z drugiej natomiast główny trzon utworów to ciepłe w brzmieniu plamy dźwiękowe - szczególnie we "From Within".  

Po tym opisie stwierdzicie pewnie, że to wszystko, co słyszymy na "Are You There" już gdzieś było. Szczerze mówiąc, nawet trudno zaprzeczyć takiemu stwierdzeniu. Owszem, "Are You There" może nie należy do najbardziej oryginalnych pozycji, ale nie postrzegałbym tego jako wadę. Michał Łapaj nie próbuje być Thomasem Edisonem muzyki - bierze swoje inspiracje, nie starając się im w żaden sposób zaprzeczać, po czym przekuwa je w zgrabnie zrealizowane utwory z niesamowicie gęstą atmosferą. To naprawdę sporo, szczególnie że naprawdę trudno znaleźć tu momenty wpływające w jakikolwiek sposób negatywnie na odbiór krążka. Stąd też ta wysoka ocena.

Michał Łapaj "Are You There", Mystic Production

8/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Michał Łapaj
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy