Limboski "Verba Volant". Pozwólcie mówić piosenkom (recenzja)
Trudna lekcja hałaśliwego romantyzmu.
Długo trwały starania, by karierze ciekawego, acz fascynującego głównie bluesmanów i studentów zespołu nadać rozpędu. Nie wszyscy członkowie grupy wytrzymali ciągnący się latami, undergroundowy znój. Ale zza chmur w końcu wyszło słońce - Limboski zebrał ponad 20 tysięcy na album, który ostatecznie zdecydowało się wydać Karrot Kommando. " (...) ładna dziś pogoda / i nawet ja jakoś czuję się od nowa" - śpiewa w jednym z świeżych utworów Michał Augustyniak i to coś oznacza. Dla mnie raczej nowy początek niż szczęśliwe zakończenie.
W część zawartych na piątej już płycie "Verba Volant" numerów trudno się zresztą wsłuchać, bowiem grupa silna dobrym melodiami, czasem wręcz ostentacyjnie oszczędna, postawiła na sporo aranżacyjno-producenckich szaleństw. Ja wiem, że dawała również sporo znaków świadczących o niechęci do siedzenia w skansenie i smarowania się błotem z delty Mississippi, ale tym razem nadbudowa bywa tak duża, iż szkodzi numerom. Płyta terkocze, łoskocze, chrobocze i rzęzi, dusi się pod tym brudem, pod tymi przesterami, łamie pod ciężarem bębnów, rozmywa w pogłosach, serwuje nadmiar nie pozwalających się skoncentrować bodźców: paranoicznych klawiszy, warczących synthów i tak dalej.
Czego tu nie ma - latynoskie sentymenty i echa industrialnych fascynacji, rockabilly i glitch. Jest kowbojsko, lunaparcznie, czasem egzotycznie. W erze freak folku protestować nie wypada, hulaj dusza piekła nie ma, ale to na czym zyskiwały na przykład "Antyszanty" Spiętego, "Verba Volant" wcale pomagać nie musi.
Zwłaszcza, że Augustyniak też szarżuje, przesadza z ekspresją, rozpływa nad swoją manierą. Przyznaję, lubiłem to jak ładnie i smutno mówił o nieszczęśliwej miłości, ciągał poezję po melinach, przydawał życiowym sytuacjom wymiaru abstrakcyjnego z właściwym mu poczuciem humoru. Teraz jest mi zaskakująco obojętny, ani szczególnie mnie nie wzrusza, ani specjalnie nie bawi. Owszem, porównywano muzyka do Adama Nowaka, Toma Waitsa, kiedy Limboski był jeszcze Limbo pobrzmiewał u niego nawet Ciechowski, ale zawsze był w tym wszystkim sobą.
Teraz głównym problemem jest obcowanie z twórcą, który w swoim byciu Maleńczukiem bis i wokalnych popisach trochę się zatraca i wypala, przedkładając w dodatku mocny refren nad bardziej zniuansowaną, dopieszczoną treść.
Gdy rozbrzmiał w końcu "Jezus był słaby" - kawałek a tyle skromny i niepasujący do reszty ze swym ascetyzmem, że zdziwiony słuchacz automatycznie spija z ust wykonawcy każde słowo - zastanawiałem się czy w ustawieniu poprzeczki tak nisko kryję się drugie dno. Bo jednak za bardzo cenię sobie Limboskiego by tak dosłowny, by nie powiedzieć banalny przekaz brać za PR-ową grę na tanią prowokację.
Owszem, są na przekombinowanym, przeładowanym szczegółami "Verba Volant" fajne numery. "Ani Ani" jest takie jak kiedyś, do postawienia obok najlepszych dokonań, nic tylko dać się ponieść bardzo zgrabnej piosence i mruczeć pod nosem "Jedyne co ma sens to miłość z wiatrakami / a tu jej nie ma ani ani". Wiolonczelą podszyte "Czarne Serce" zrywa się w refrenie (pisałem, że są mocne!) brawurowo. Ja jednak najbardziej cenię sobie utwór tytułowy, gdyż może w spokoju narastać, stworzyć klimat. Tyle tylko, że to kawałek instrumentalny. Nie podejrzewałbym wcześniej, że brak śpiewu Augustyniaka przywitam z ulgą. To całkiem wymowny wniosek.
Limboski "Verba Volant", Karrot Kommando
6/10
Zobacz teledysk "Jezus był słaby":